Ukończenie studiów już dawno przestało gwarantować ciekawą, a przynajmniej nieźle płatną pracę. Ukończenie studiów prawniczych, jeśli się nam poszczęści, jest przepustką do następnych paru lat harówki na aplikacji, a jaki będzie rynek za tych kilka lat możemy tylko zgadywać.
Tymczasem jeszcze niedawno za oceanem ukończenie studiów prawniczych dawało pewność zatrudnienia, ba, pozwalało spokojnie patrzeć w przyszłość pomimo kredytów studenckich do spłacenia. Dziś – kryzys sprawił, że duże kancelarie zatrudniają mniej chętnie, płacą jeszcze mniej chętnie, a w dodatku najprostsze prace można spokojnie zlecić za granicą lub wykonać z pomocą programu komputerowego. Trochę mniej szczęścia i zamiast pisać pozwy parzysz kawę w kawiarni. Jeśli nie jesteśmy przywiązani do myśli, że musimy wykonywać zawód prawniczy – robimy coś innego. Prawnicy sprawdzają się w biznesie, administracji, polityce, konsultingu itd. W sumie – amerykański absolwent prawa staje przed tymi samymi problemami, co jego polski kolega. Dla niego jest to jednak nowość – przecież to nie tak miało być. Co zatem robi rozwścieczony kryzysem młody adwokat – pozywa uczelnię. W tym wypadku całkiem przyzwoitą NEW YORK LAW SCHOOL. Co zarzuca? Nieuczciwą, wręcz oszukańczą reklamę. Uczelnia chwaliła się, że 90% absolwentów ma pracę, a średnia pensja to 80 – 90 tys. dolarów rocznie. Co z tej reklamy zrozumiał kandydat na studia? Że mu uczelnia przez swoją sieć kontaktów taką prawniczą robotę załatwi. Pozwy zbiorowe poszły także przeciwko innym uczelniom, w tym „produkującym” rekordowe liczby absolwentów. Co z tym zrobił sąd? Oddalił pozew z uzasadnieniem, że powodowie powinni być dość bystrzy, by zrozumieć, że skończenie studiów nie daje gwarancji pracy, a dane historyczne o zatrudnieniu pokazują tylko przeszłość. To, że się rynek załamał nie jest winą wydziałów prawa. Więcej TU i TU.