Oszczędzamy

Prasa donosi o problemach finansowych uczelni. Zwalając je po części na brak studentów (niż demograficzny i tzw. „niedostosowanie oferty dydaktycznej do potrzeb rynku pracy”) po części na wydumane inwestycje, z których żadnego pożytku dla nauki nie ma, bo zajmujemy końcowe miejsca w rankingach światowych.

Zacznijmy od końca, od rankingów, o których niedawno pisałem. Zaczęliśmy z takiej, a nie innej pozycji. Dysponujemy takimi, a nie innymi środkami. Z tym, co mamy jesteśmy w stanie powoli piąć się do góry. To nie będzie proces  szybki i łatwo zauważalny nawet przy znaczącym wzroście nakładów na naukę. Dlaczego? Z prostej przyczyny – struktura rankingów (omawiam na przykładzie AWRU) jest taka, że próbują one uchwycić w sposób  dokładny pozycję naukową pierwszych 100 uczelni świata. Uczelnie z drugiej setki klasyfikowane są w grupach po pięćdziesiąt, bez wewnętrznego zróżnicowania. Reszta klasyfikowana jest w n-tej setce, również bez wewnętrznego zróżnicowania.  Dwa nasze najlepsze uniwersytety mieszczą się w kategorii 301 – 400. Nie wiemy zatem, czy UJ i UW są np. odpowiednio na pozycjach 381 i 382 czy 313 i 314. Zasadne wydaje się przypuszczenie, że z każdym kolejnym rankingiem obie uczelnie osiągają coraz lepsze wyniki. Menadżerowie uczelniani myślą, więc prawdopodobnie pozycja rankingowa też jest uwzględniana w taktyce uniwersytetu. Nie można jednak tego zaobserwować dopóty, dopóki któryś z uniwersytetów nie przeskoczy do następnej ligi. Zauważymy zmianę, jeśli UJ albo UW znajdzie się w grupie 201 – 300. Wcześniej – nie. Następną zmianę zauważymy dopiero po przejściu do kategorii 150 – 200. To potrwa. Poza tym być może w rankingach sprawdza się paradoks Zenona o Achillesie i żółwiu. My idziemy do przodu, ale nie śpi też nasza konkurencja. Może się więc zdarzyć, że nasza pozycja w rankingu zostanie zafiksowana, o ile nie będziemy w stanie poruszać się szybciej niż np.  Newcastle University czy Universite Laval. Tak czy siak, ten  proces będzie powolny.

Z infrastrukturą trochę racji jest, część uczelni przeinwestowała, źle oceniwszy popyt na usługi edukacyjne. W znacznej części jednak chodziło o to, żeby dostosować infrastrukturę do współczesnych wymogów cywilizacyjnych. Od sanitariatów począwszy, na laboratoriach skończywszy. Bez infrastruktury trudno uprawiać naukę, nie mówiąc już o tym, że brak remontów groziłby wybuchem epidemii cholery na niektórych uczelniach. Na wyniki, jak przy wszystkich inwestycjach przyjdzie poczekać.

No i zostaje jeszcze nienowoczesność programów i ich nieprzystawalność do potrzeb rynku pracy. No dobra, jest rok 2013. Chcemy dostosować programy studiów do potrzeb rynku pracy. Uzawodowić, przekształcić kształcenie na poziomie wyższym w trening zawodowy, naprodukować knowledge workers, którzy natychmiast znajdą pracę w zawodzie. Studenci, którzy zacznął studia w roku 2014/15 skończą je w 2017 roku, jeśli zrobią jeszcze magisterium – w 2020 roku. Planujemy w perspektywie dwu – trzy – pięcioletniej (plus czas na zatwierdzenie planów, programów, KRK itd). Czy jesteśmy w stanie przewidzieć dziś czego będzie potrzebował pracodawca w roku 2020? Nie. Możemy natomiast dać im to, co Anglicy nazywają Transferable skills: umiejętność przyswajania i krytycznego przetwarzania informacji, skutecznego komunikowania się czy planowania pracy. Po prostu – myślenia i działania. Tego uczą każde studia, od filozofii do zoologii.  Zawodów, w których potrzebne są konkretne umiejętności fachowe zdobywane na studiach nie ma zbyt wiele. W tych zawodach też nie możemy przewidzieć potrzeb rynku pracy. Potrzebujemy dziś programistów, ale nie wiemy, czy za 10 lat w ogóle komputery takie, jakie znamy będą istnieć.

Po tym przydługim wstępie pomyślmy o oszczędnościach. Przy niezmienionym systemie finansowania uczelni,  a nie wygląda na to, taki najprostszy plan oszczędnościowy wygląda tak: sprzedajemy niepotrzebną infrastrukturę (jeśli mamy trochę rozumu – wynajmujemy), zamykamy nierentowne kierunki, likwidujemy wydziały, katedry i zakłady niemające studentów, na pozostałych kierunkach ograniczamy przedmioty „niepraktyczne” (historie prawa, myśli politycznej, filozofię i takie tam bzdury niepotrzebne nowoczesnemu obywatelowi). Zwalniamy pracowników tychże wydziałów, katedr, zakładów. Reszcie proponujemy wynagrodzenie minimalne. Zwolnionych zachęcamy do zakładania własnych firm i odhaczamy ogromny sukces akademickiego inkubatora przedsiębiorczości, każdą nowo powstałą firmę zaliczamy na potrzeby statystyki jako spin-out. I jest gites.  Długów nie ma, interesariusze (rząd, studenci i pracodawcy) decydują, czego uczymy i jakie prowadzimy badania. I już.

Na szczęście ten scenariusz oszczędnościowy jet tylko fikcją. Nikt go nie wprowadzi. I to z dwóch przyczyn. Po pierwsze takie zwolnienia dla wielu uczelni oznaczałyby degradację. Zejście do poziomu uniwersytetu przymiotnikowego, akademii lub politechniki. Prestiż ma w nauce znaczenie więc paradoksalnie biurokratyczne przepisy mogą stanowić ciekawy bezpiecznik przed nadmiernym entuzjazmem oszczędnościowym. Drugi powód jest czysto biznesowy – nie wiemy, jak będzie wyglądał rynek pracy za dziesięć czy dwadzieścia lat. Jeśli teraz liczni studenci chcą być psychologami, choć nikt nie wie dlaczego, nie znaczy to, że za parę lat najbardziej obleganym kierunkiem nie będzie filozofia, historia lub fizyka. Mody się zmieniają. Potrzeby państwa i gospodarki też.  Co więcej, może się okazać, że kierunki „niepraktyczne” wychowują ludzi zdolnych myśleć szerzej niż czyni to wychowany na wyższych kursach zawodowych knowledge worker (Fachidiot). I nagle pojawi się potrzeba otwarcia kierunku i prowadzenia badań. O ile spółka, która zamyka szwalnię wie, że znalezienie i wykształcenie w razie potrzeby nowych szwaczek nie jest problemem, o tyle uniwersytet likwidujący nierentowny wydział nie ma takiego luksusu. Wykształcenie uczonego czy dobrego dydaktyka to proces na lata. Odtworzenie kadry może być więc niemożliwe. Można mieć więc nadzieję, że nawet uczelnie prowadzące drastyczne programy oszczędnościowe zachowają choćby szkieletową załogę na nierentownych i „niepotrzebnych” wydziałach. W ten sposób uniwersytet przetrwa i będzie prowadził badania i kształcił także w tych dziedzinach, które związane są z jego dostojeństwem.

4 Comments

  1. Bardzo dobry wpis! Argumenty, które sam staram się przedstawić niektórym przyrodoznawcom i laikom podał Pan w zwięzłej formie, zrozumiałej dla przeciętnego zjadacza chleba, który zazwyczaj opętany jest pragmatyczną retoryką, poza którą nie potrafi wyjść! Będę kazał studentom czytać Pana blog.

Możliwość komentowania jest wyłączona.