Uczelniany HRM

Asumpt do tego wpisu dał list do „Gazety Wyborczej.” Anonimowa autorka, adiunkt jednej z uczelni, jest w sytuacji, w której znajduje się wielu z nas. Po kilku, czasem kilkunastu latach wiemy, czy chcemy być przede wszystkim uczonymi, dzielić po równo czas między badania i dydaktykę, czy też po prostu być dobrymi nauczycielami publikującymi od czasu do czasu. Część z nas dochodzi do wniosku, że znacznie lepiej jest pracować gdzie indziej i znajduje zajęcie poza uczelnią.

Autorka należy chyba do tej trzeciej grupy i jest w sytuacji bez wyjścia. Nawet, jeśli jest dobra w tym, co robi, za parę lat wyleci z pracy jako „nierokująca” lub „przeterminowana.”  W najlepszym razie zaproponuje jej się udział w konkursie na starszego wykładowcę. Jeśli konkurs będzie fair, to albo go wygra albo nie. Nie będzie natomiast mogła być dalej adiunktem i poświęcać części czasu pracy badaniom. Pracownik dydaktyczny może prowadzić badania, ale jego pensum jest takie, że raczej nie ma na to już sił i czasu.

Dzisiaj nie ma na uczelni miejsca dla osób niewybitnych, zwykłych, przeciętnych, ale pasjonatów, dobrych w tym, co robią, pisze autorka listu. Kultura „habilituj się lub giń” zakłada, że wszyscy powinni dążyć do usamodzielnienia i kierować innymi. Samodzielność oznacza bowiem nie tylko samodzielne prowadzenie badań, to w naszym systemie można robić niezależnie od liczby liter przy nazwisku, ale także wzięcie odpowiedzialności za innych – doktorantów i podwładnych w katedrze czy zakładzie, a także bycie menadżerem. Tymczasem nie każdy ma na to siłę i ochotę. Jest trochę tak, jakby w dużej korporacji wymagać od każdego pracownika, żeby w ciągu 4 lat awansował na stanowisko menadżera niższego szczebla, po następnych 8 został menadżererem średniego szczebla, a po następnych paru trafił do zarządu. Nawet, gdyby wszyscy pracownicy mieli dość siły i talentu, żeby to zrobić, to przecież w takiej korporacji nie ma dość stanowisk kierowniczych, żeby ich wszystkich zagospodarować. Mobilność, czytaj: zmiana pracy nic nie da, bo inne korporacje mają ten sam problem.

Wyjściem mogłaby być stabilizacja ścieżki kariery i ułatwienie przechodzenia ze ścieżki naukowo – dydaktycznej na naukową lub dydaktyczną. Obecnie stabilizację ustawowo uzyskują dwie kategorie pracowników – asystenci z doktoratem i adiunkci z habilitacją. Asystentom bez doktoratu i adiunktom bez habilitacji z mocy ustawy grozi rotacja. Natomiast w przypadku profesorów nadzwyczajnych same uczelnie wprowadzają systemy motywacji zmuszające do uzyskania tytułu naukowego pod groźbą „degradacji” do stanowiska adiunkta.

Przekwalifikowanie pracownika z naukowo – dydaktycznego na dydaktycznego czy adiunkta na asystenta jest możliwe, ale niełatwe. Nie można tego przeprowadzić bez rozpisywania konkursu. Oznacza to, że jeśli uczelnia ma świetnego dydaktyka zatrudnionego na na stanowisku adiunkta, chce go dalej zatrudniać, ale upływa ośmioletni okres zatrudnienia, nie może zmienić mu treści umowy o pracę w drodze porozumienia stron, tylko musi ogłosić konkurs, bo pojawia się (teoretycznie, ale zawsze) nowe, wolne stanowisko pracy. I tu zagwozdka – jak osoba pisząca ogłoszenie o konkursie ma określić jego kryteria, żeby było uczciwie?

Rozsądek nakazuje dziś zatrudniać pracowników z doktoratami jako asystentów, a nowohabilitowanych jako adiunktów, bo to daje stabilizację. Niestety także, niezależnie od jakości pracy, także niższą stawkę zaszeregowania. Większe możliwości manewru uczelnie mają w przypadku profesorów nadzwyczajnych, tu jednak wszystko zależy od prawa wewnętrznego.

Powstaje pytanie, czy jest to sytuacja właściwa? Chyba nie. Przepisy o stosunku pracy nauczycieli akademickich wymagają zmiany, których kierunek należy w przyszłości. Zanim jednak zaczniemy coś zmieniać, przypatrzmy się, jak tę sprawę rozwiązują inni. Dokładnie, a nie kierując się towarzyskimi pogawędkami na konferencjach.
Gdybym musiała szukać pracy, to okazuje się, że nie posiadam żadnych przydatnych umiejętności: nie obsługuję kasy fiskalnej, wózka widłowego, nie mam doświadczenia w pracy biurowej. Jestem nikim.

Ten fragment listu zwraca uwagę na jeszcze inny problem. Niezależnie od samooceny autorki i tego, jakie transferable skills ma uczony lub uczona, musimy pamiętać, że uczelnie potrafią bezlitośnie wyrotować asystenta lub adiunkta, ale nie robią nic, żeby umożliwić mu albo jej przejście do innego zawodu czy zdobycie doświadczenia pozauniwersyteckiego. Być może, jeśli już utrzymujemy system rotacji adiunktów, należałoby wprowadzić programy ułatwiające przejście do świata pozauczelnianego, przynajmniej dla tych pracowników, którym różne terminy się kończą?

8 Comments

  1. Mnie zaciekawił ten fragment wypowiedzi (..)Zanim wybrałam ostatecznie kierunek zainteresowań naukowych, przez jakiś czas ciągnęłam tematykę z doktoratu – publikacje z tego okresu też nie liczą się do dorobku habilitacyjnego, bo są nie na temat (…)

    Czyli artykuły naukowe które wydam po doktoracie, a związane są z doktoratem nie maja żadnego znaczenia przy habilitacji??
    Muszę całkiem coś nowego napisać??

  2. @Adam Mniej więcej tak. Na pewno trudno zaliczyć do nowości artykuły przygotowane w oparciu o rozprawę doktorską. „Tematyka z doktoratu” może też oznaczać ten sam krąg zainteresowań, ale tekst nie powiela treści doktoratu. Wtedy jest nieco lepiej. Zazwyczaj (co dyscyplina, to inny obyczaj) od habilitanta wymaga się, zeby pokazał, że potrafi samodzielnie prowadzić badania naukowe, to jest sam sobie znalazł nowe pole badawcze. Jak jest zbyt blisko – robi się niebezpiecznie. Jeżeli zatem X pisał doktorat o Rzeczniku Praw Obywatelskich, potem opublikował kilka tekstów o instytucji Ombudsmana w Szwecji (tamtejszy RPO), a następnie pisał wyłącznie o Rzeczniku Praw Dziecka (instytucja zbliżona konstrukcyjnie do RPO), w zasadzie pisze cały czas o tym samym. Gdyby przerzucił się z rzeczników praw np. na pozycję ustrojową Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji byłoby OK. Dopuszczalne bywa też poruszanie się w stosunkowo wąskiej problematyce, np. zabezpieczeń wierzytelności ( napisanie doktoratu o przewłaszczeniu na zabezpieczenie a habilitacji o prawie zastawu).

  3. Nie byłoby takiej tragedii w przypadku wyrotowania adiunkta, który nie zdążył w terminie zrobić habilitacji, gdyby taki adiunkt zatrudnił się w innej uczelni – znowu na stanowisku adiunkta. W Polsce jednak naukowcy niechętnie opuszczają uczelnię, w której studiowali i zrobili doktorat. Najchętniej dotrwaliby w niej do emerytury. Znam osobę, która już kilkanaście lat temu została wyrotowana z powodu niezrobienia habilitacji i zatrudniła się w innej uczelni w innym mieście. Tak więc można kontynuować pracę naukową mimo przekroczenia terminu na habilitację, tylko trzeba bardziej elastycznie podchodzić do swojego życia zawodowego.

  4. @Piotr – primo: inna uczelnia musiałaby chcieć go zatrudnić, czasem wychodzi, czasem nie. Takie przypadki też znam, rekordzista wykorzystał 3 okresy maksymalne na 3 różnych uczelniach. Tylko ta niechęć do zmiany wynika raczej z przyczyn innych, niż nam się wydaje. Twoja przeprowadzka oznacza też przeprowadzkę współmałżonka i dzieci. Jeśli masz przypadkiem rodziców wymagających opieki, a przeprowadzasz się na drugi koniec Polski komplikacje wzrastają. Secundo: tekst jest pisany z pozycji szefa. Dlaczego, do jasnej Anielki, mam być szczęśliwy z tego, że mój pracownik, którego CHCIAŁBYM zatrzymać, bo jest np. świetnym dydaktykiem i dobrym uczonym, w którego rozwój firma inwestowała pójdzie pracować do KONKURENCJI? Tertio – praktyka dożywocia uczelnianego powoli przechodzi do przeszłości. Po prostu nie ma tylu wolnych etatów.

  5. @Panie Profesorze
    W moim przypadku pisząc z dziedziny prawa celnego to ze świecą można szukać publikacji. W ostatnim okresie pojawiają się tylko cząstkowe publikacje z konferencji. Praktycznie nie ma takich monografii która by opisywała tą dziedzinę prawa. Jest jedna!!
    Więc twierdze, że nawet jak bym coś „powielił” i rozszerzył z doktoratu to będzie to wkład w tą dziedzinę prawa, ponieważ wszystkiego w dysertacji niemożna napisać.

  6. Panie Kolego, Pan jest na etapie tworzenia i publikowania pracy doktorskiej. I jest to koszerne. „Powielanie doktoratu” jest skrótem myślowym dotyczącym sytuacji, w której uczony po doktoracie zatrzymuje się w rozwoju i pisze potem cały czas o tym samym, nie dodając nic nowego do stanu wiedzy. Taki mistrz jednego (zazwyczaj rozwiązanego już) problemu.

  7. Niestety wieści dla adiunktów bez habilitacji nie są dobre. Sąd Rejonowy w Olsztynie w wyroku z dn. 6 sierpnia 2014 (Sygn. akt IV P 178/14) oddalił powództwo o wypowiedzenie umowy o pracę i uznał, że „licznik się nie zeruje od 1.10.2013”. Treść orzeczenia dostępna na Portalu orzeczeń sądów polskich.

Możliwość komentowania jest wyłączona.