Parametryzacja, mobilność, okręty flagowe

Wyszło właśnie (jeszcze ciepłe) nowe rozporządzenie w sprawie oceny parametrycznej. Przegląd nowości zawarł w poście na swoim blogu E. Kulczycki. Ja natomiast chciałbym się zająć kwestią szczegółową, a mianowicie premiowaniem mobilności akademickiej.

Pozostawiam na boku punktowanie co najmniej półrocznych staży akademickich w czołowych ośrodkach (to wraz z pytaniem o źródła finansowania takich wyjazdów w sytuacji, materiał na osobny post).

Interesuje mnie natomiast premiowanie staży post-doc w ocenie parametrycznej, bo są one szansą dla młodych doktorów na rozwinięcie warsztatu i przygotowanie do samodzielności naukowej.

Prima facie (po ludzku – na pierwszy rzut oka) pomysł jest fajny, bo zachęca do otwarcia się na pracowników z innych ośrodków, co w sytuacji, gdzie większość pracowników naukowo-dydaktycznych całe życie pracuje w jednym miejscu jest słuszne i zbawienne. Podobnie, jak słuszne i zbawienne było zobowiązywanie czeladników do odbycia wędrówki po Europie, zanim otwarli własny warsztat.

Jeżeli jednak popatrzymy na szczegóły, już nie jest tak ładnie, bo:

  1. Zatrudnienie w ramach stosunku pracy na co najmniej 12 miesięcy pracownika, który uzyskał stopień doktora w innej jednostce naukowej nie wcześniej niż przed 5 laty przed zatrudnieniem daje  2 pkt, ALE
  2. Zatrudnienie post-doka, który stopień doktora uzyskałw jednostce naukowej kategorii A lub A+, albo w uczelni notowanej w Academic Ranking of World Universities daje już 6 pkt.

Jakie to ma konsekwencje?

  1. Opłaca się zatrudniać adiunktów tylko jako post-doc, do 5 lat po doktoracie, najlepiej tak, żeby „łapał” się na dwa okresy parametryzacyjne, potem się „zamortyzuje” i można się z nim rozstać.
  2. Nie opłaca się zatrudniać doświadczonych adiunktów (6 – 8 lat po dr) tuż przed hablitacją, co oznacza, że wielu z nich w newralgicznym dla kariery naukowej okresie będzie miało dodatkowo pod górkę, kto bowiem zatrudni „zamortyzowanego” adiunkta?
  3. Nie opłaca się zatrudniać na czas nieokreślony z przyczyn jak w pkt. 1 – 2
  4. Do społeczności akademickiej zostaje wysłany wyraźny sygnał, że nieistotna jest jakość twoich badań i doktoratu, ważne natomiast jest, w jakim ośrodku go robiłeś. Post-dok, którego praca dostała nagrodę w konkursie „Państwa i Prawa,” ale bronił się w jednostce kat. B jest mniej wartościowy od autora takiej sobie rozprawy obronionej w jednostce kat. A. Jeżeli cała uczelnia przypadkiem jest w rankingu ARWU (dlaczego ten, a nie np. Times HE?), to nawet jak doktorant bronił się w jednostce kat. C, jest z definicji geniuszem.
  5. W ten sposób zmniejszone zostały szanse rynkowe doktorów, którzy bronili się w jednostkach kat B, co dyskryminuje znaczną część uczestników rynku pracy. Przyczyni się także do zwiększenia liczby doktoratów nadanych przez jednostki kat. A/A+, zmniejszenia liczby doktoratów nadanych przez jednostki kat. B. Wpłynie to na ocenę parametryczną, skutecznie utrudniając jednostkom kat. B podwyższenie kategorii m.in. przez przyciąganie najzdolniejszych doktorantów.
  6. Doktorant (doktorantka) w chwili otwarcia przewodu doktorskiego czy rozpoczęcia studiów doktoranckich nie ma możliwości przewidzenia, czy jego jednostka utrzyma kategorię A, straci ją lub przejdzie do wyższej kategorii. W konsekwencji – to, czy zrobi doktorat w jednostce kat. A czy niższej, jest w pewnym stopniu dziełem przypadku.
  7. O wątpliwościach konstytucyjnych nawet nie wspomnę.

Ku mojemu głębokiemu zdziwieniu NIE jest natomiast punktowane zatrudnienie pracownika SAMODZIELNEGO, który stopień dr hab. lub tytuł profesorski uzyskał w innej jednostce naukowej nie wcześniej, niż przed 5 laty (verba legis) przed zatrudnieniem. To akurat byłoby logiczne, bo zachęcałoby młodych samodzielnych do szukania pracy poza macierzystymi ośrodkami i dodatkowo wspierało mobilność akademicką.

Ustawodawca jest podobno racjonalny, więc pewnie to wszystko coś znaczy, tylko co? Jednym z wyjaśnień może być chęć wzmocnienia największych ośrodków. Dostają one dodatkową permię za posiadanie uprawnień do nadawania stopni, liczbę nadanych stopni (duża uczelnia automatycznie ma więcej doktorantów, niż mała, nawet jeśli nie obniża jakości na rzecz ilości), osiągnięcia z kategorii IV (inne, tu się nie bierze pod uwagę, że co innego jest ogromnym sukcesem dla Microsoftu, co innego jest sukcesem dla start-up’u). Prowadzi to do wniosku, że nasz system finansowania nauki wspiera działalność „okrętów flagowych” zapewniając im preferencyjne warunki działania, a przy tym ograniczając mniejszym ośrodkom możliwość rozwoju i konkurowania z nimi. Oczywiście idea taka jest obecna w dyskursie publicznym, a władza publiczna może zadecydować o takim czy innym kierunku polityki naukowej. Powstaje jednak pytanie, czy bardziej fair nie byłoby powiedzenie mniejszym ośrodkom, że nie mają szan na rozwój, bo pieniądze pójdą gdzie indziej, zamiast opowiadania, że stosujemy obiektywne miary oceny jakości badań?  Ale, jak powiada Kipling, to już zupełnie inna historia. W sam raz na osobny wpis.