Dziś MNiSW pokazało rozporządzenie w sprawie subwencji dla uczelni. Na razie kilka zdań na szybko, zanim będziemy mogli zapytać autorów o konkretne wyliczenia.
Pierwsza uwaga, która się nasuwa to to, że łączenie w jeden akt prawny zasad finansowania bardzo różnych podmiotów niekoniecznie jest najlepszym pomysłem. Być może zamiast komasacji aktów prawnych lepiej było dodać przepisy o finansowaniu do ustaw ustrojowych PAN, instytutów badawczych itd. Czystość konstrukcji łamie też (nieuniknione) osobne finansowanie badań na uczelniach niepublicznych. Wolno ustawodawcy zdecydować się na takie „ukodeksowienie” na wzór francuski. Przepisy stosować się da, choć bobrowanie w tym wszystkim wymaga pewnej wprawy.
Zasady finansowania uczelni publicznych nie są niespodzianką, uwzględniają niektóre propozycje pojawiające się w dotychczasowej debacie (np. postulowaną przez J. Cieślińskiego stopniową likwidację stałej przeniesienia). Kilka rozwiązań może mieć skutki, o których ustawodawca prawdopodobnie nie pomyślał, kilka wymaga zmian.
Proponowane zasady finansowania uczelni uwzględniają częściowo postulowane przez J. Cieślińskiego i piszącego te słowa wprowadzenie trzech osobnych algorytmów finansowania dla uczelni badawczych, badawczo-dydaktycznych i zawodowych. Algorytmy dla dwóch pierwszych będą się różnić wagami poszczególnych składników, a przy finansowaniu uczelni badawczych będą uwzględniane tylko granty międzynarodowe, co również postulowaliśmy. Niestety, z rozporządzenia nie wynika wprost, jaki procet pieniędzy przeznaczonych na finansowanie badań przypadnie każdej z grup uczelni. Nie wiemy więc, czy subwencja wystarczy na pokrycie całości kosztów finansowania uczelni w każdej z tych grup. Jest to istotny problem, bo dotychczas dotacja podstawowa pokrywała jedynie część kosztów funkcjonowania uczelni, resztę uzupełniała działalność odpłatna uczelni, w tym czesne za studia niestacjonarne. Zasadne skądinąd postawienie przez ministerstwo na jakość i ograniczanie liczby studentów, tudzież czynnik demograficzny sprawiają, że liczba studentów niestacjonarnych maleje, a co za tym idzie – maleją też przychody z czesnego. Pozostała działalność komercyjna uczelni nie załata tej luki, poza tym działalność na rzecz otoczenia podmiotu bądź co bądź finansowanego z podatków nie powinna mieć charakteru biznesowego.
Zostawiając na boku mechanizm finansowania uczelni badawczych popatrzmy, co przynosi nam projekt.
W przypadku uczelni akademickich wyodrębniono następujące składniki (uwaga dla purystów – ten opis jest mocno uproszczony):
- studencki, uzależniony od liczby studentów i doktorantów oraz współczynnika SSR (staff to student ratio). Docelowo w uczelniach badawczych SSR ma być nie większy, niż 10, w pozostałych – nie większy, niż 13. Na pierwszy rzut oka to, że uczelnie nie będą karane za mniejszą liczbę studentów jest OK. Brakuje jednak mechanizmu zachęcającego do utrzymywania SSR=13 na kierunkach z natury rzeczy kształcących więcej studentów (głównie studia przygotowujące do konkretnych zawodów) i utrzymywania kierunków niszowych ze znacznie mniejszym SSR, spadających niekiedy do 5 (kierunki humanistyczne, istotne dla funkcjonowania państwa, choć ze stosunkowo płytkim rynkiem na absolwentów). Proponowany mechanizm będzie zachęcał do przyjmowania znacznej liczby studentów na popularne kierunki, żeby utrzymać pozostałe. Odbije się to niekorzystnie na tych pierwszych, bo system bodźców nie będzie zachęcał do tworzenia małych grup i przyjmowania nowej kadry.
- kadrowy, uzależniony początkowo (po staremu) od stopni i tytułów kadry. W kolejnych latach współczynniki będą powiązane ze stanowiskiem. Profesor z tytułem będzie wart 2,5, profesor bez tytułu (uczelni) 2, adiunkt 1,5 a asystent 1. I tu mamy pierwsze atrakcje: nie bardzo wiadomo, czy opłacalne będzie zatrudnianie profesorów. Przelicznik w ich przypadku nie wzrasta, niemożliwe natomiast będzie „oszczędnościowe” zatrudnianie ich na niższych stanowiskach. Mamy więc sytuację, jak w przepisach oświatowych – nauczyciel dyplomowany czy profesor oświaty są dodatkowym obciążeniem, a zatrudnianie ich nie daje szczególnych korzyści. Z drugiej strony powiązanie współczynnika dla profesorów uczelni ze stanowiskiem, a nie posiadaniem habilitacji może zachęcać uczelnie do hurtowego awansowania adiunktów bez habilitacji na stanowiska profesorskie, w nadziei, że to się opłaci (czy się opłaci – nie wiem, nie liczyłem). Nie wiemy, jak w algorytmie będą liczeni nauczyciele zatrudnieni na innych stanowiskach, niż profesor, profesor uczelni, adiunkt i asystent. Chodzi tu nie tylko o lektorów i instruktorów, ale o nauczycieli na innych stanowiskach przewidzianych w statucie (np.research fellow, senior research fellow, professorial research fellow). UWAGA: algorytm przestaje rozróżniać pracowników na pierwszym i drugim etacie, o sensowności tych ostatnich decyduje więc wyłącznie przydatność badawcza i dydaktyczna.
- składnik umiędzynarodowienia prawie po staremu uwzględnia mobilność studencką i doktorancką (przyjeżdżający i wyjeżdżający). Dużym błędem jest moim zdaniem pominięcie w nim mobilności kadry. Skoro umiędzynarodowienie jest jednym ze sztandarowych celów ustawy, wypadałoby uwzględnić także ten element.
- Składnik badawczy uzależniony jest od średniej kategorii badawczej, kosztochłonności badań i liczby czynnych badawczo pracowników. Uczelnie będą więc musiały zoptymalizować liczbę pracowników uwzględnianych w ewaluacji. Ten składnik ma nieoczekiwany efekt negatywny. Ponieważ w algorytmie ważne są tylko badania, a nie dydaktyka, uczelnie skupią się tylko na tym pierwszym elemencie. Proponowałbym wprowadzenie do algorytmu dla uczelni akademickich składnika absolwenckiego (związanego ze względnym bezrobociem absolwentów) występującego w algorytmie dla wyższych uczelni zawodowych, przy czym powinien on być powiązany z liczbą pracowników zatrudnionych na stanowiskach dydaktycznych. W ten sposób uczelnie musiałyby dbać tak o badania, jak i dydaktykę. Na razie wychodzi bowiem, że tylko uczelnie zawodowe są rozliczane z tego, czy ich absolwenci znajdują pracę, uczelnie akademickie mogą spokojnie być fabrykami bezrobotnych.
- Składnik doktorancki uzależniony jest od liczby doktorantów i kosztochłonności studiów.
- Nowością jest składnik badawczo – rozwojowy, powiązany z wysokością nakładów wewnętrznych poniesionych na działalność B+R. Nie jestem przekonany do tego składnika, wolałbym dać w jego miejsce wspomniany wyżej składnik absolwencki. Jeśli ministerstwo zdecyduje się na jego utrzymanie w jakimś wariancie, to może lepsze byłoby zastąpienie go składnikiem przychodowym wzorowanym (znów) na algorytmie dla uczelni zawodowych.
- Wprowadzenie składnika projektowego w obecnym kształcie uważam za błąd. Ma on funkcjonować w okresie początkowym jako element wspólny dla wszystkich uczelni, potem dotyczyć tylko uczelni badawczych. Primo – należy zapytać, czy ten składnik powinien być częścią algorytmu finansowania czy ewaluacji uczelni badawczych? Lepiej chyba byłoby ująć w kryterium 2 ewaluacji tylko projekty wskazane jako element tego składnika. Secundo – w pierwszym okresie obowiązywania nowego mechanizmu finansowania ten składnik jest dość oczywistym narzędziem drenażu środków do dużych uczelni (przyszłych badawczych). Jeśli miałby on być utrzymany, to tylko dla uczelni objętych „inicjatywanmi doskonałości.”
W przypadku uczelni zawodowych mechanizm finansowania jest prostszy i niewiele różni się od obecnego. Nowością jest wspomniany wyżej składnik absolwencki.
Summa fecit: jak na pierwszą wersję rozporządzenia – całkiem nieźle. Kilka rzeczy jest wyraźnie do dopracowania, a jak przy każdym rozporządzeniu finansowym, brakuje w OSR podstawowych danych dotyczących skutków regulacji. Miło by było, gdyby ministerstwo zechciało pokazać symulacje, choćby w oparciu o dane historyczne. No i ponieważ nie wiemy, jak duży jest tort do podziału dalej nie wiem, czy dzielimy pieniądze wystarczające na przetrwanie (dowolny urząd państwowy ma zapewnione środki na działalność i to niezależnie od efektywności, uczelnie nie mają nawet gwarancji minimum). Kwestia ta jest istotna, gdyż przed nami parę lat niżu, po którym trend się odwróci i trzeba będzie zaspokoić aspiracje edukacyjne pokolenia wyżu. A z uczelnią jak z hutą czy kopalnią – wygaszonego pieca nie rozpala się tak łatwo, jak ogniska. Zlikwidowanych zespołów badawczych i dydaktycznych nie odbuduje się z dnia na dzień. No i w płynnej rzeczywistości nie wiemy, co tak naprawdę będzie nam za kilka lat potrzebne. To nie XIX w, świat zmienia się tak szybko, że lada moment może się okazać, że dyscypliny uznawane za niszowe będą przyszłością gospodarki. W końcu na początku tego tysiąclecia Amerykanie likwidowali niepotrzebne studia języków orientalnych, a potem był 11 września i wojna z terrorem. Dzisiejszy kryzys migracyjny także wymaga wsparcia ze strony absolwentów „niszowych,” „niepotrzebnych” kierunków „fabryki bezrobotnych.”
*Przecinki itd raczy sobie czytelnik poprawić we własnym zakresie. Mam życie poza blogiem, a dzięki uprzejmości MNiSW czasu na życie coraz mniej, więc korekta to coś, co zdarza się innym.
Gratuluję umiejętności szybkiej analizy dokumentów prawnych.
I jedna uwaga. Jednym z najbardziej „humanistycznych” kierunków uniwersyteckich, z ssr nierzadko spadającym poniżej 2 (!), jest fizyka. Ciekawe, czy przeżyje na „prowincji”.
Z fizyką na prowincji jest problem. Przetrwa jako zespoły badawcze ewentualnie realizując „usługówkę” na innych kkerunkach – medycynie itd. Pytanie jest inne: czy duże wydziały fizyki będą chciały wchłonąć ewentualnie kolegów z innych ośrodków.
Moim zdaniem ten nowy algorytm jest korzystny dla kierunków przyrodniczych na uniwersytetach, w tym dla fizyki. Składnik kadrowy zmniejszono, a dodano składnik badawczy, gdzie mnożnikiem jest kategoria i kosztochłonność. Zatem dla uczelni, nawet małej, zaczyna się opłacać zatrudnianie pracowników naukowo-dydaktycznych na wydziałach kosztochłonnych. To niestety pogłębi asymetrię dydaktyczną na uczelni: na przykład będzie się jeszcze bardziej opłacać zatrudnienie fizyków-chemików-biologów po to, aby móc utrzymać niski SSR nie redukując liczby studentów np. prawa. Paradoksów takich by nie było, gdyby SSR zależał od dyscypliny i był sztywno anty-skorelowany ze współczynnikiem kosztochłonności.
Algorytm dla uczelni badawczych wręcz odwraca dotychczasowe pojęcie deficytu. Prawdopodobnie wydział prawa na uczelni badawczej będzie deficytowy, podczas gdy niż wydział fizyki powinien wyjść na plus. Trzeba też pamiętać o tym, że studia niestacjonarne od roku 2017 często są de facto deficytowe (zwłaszcza przy czesnym poniżej, powiedzmy, 5 tys. zł, a już na pewno na politechnikach). No chyba, że uczelnia nie jest w stanie wypełnić SSR do 13 (ale wtedy to i zaocznych chyba nie znajdzie). To też bardzo istotnie wpływa zmianę oceny „rentowności” poszczególnych wydziałów na uczelni. Uczelnie badawcze mają dość duży SSR (a z czasem jeszcze go poprawią) nawet na kierunkach przyrodniczych. Zatem tu może wystąpić dodatkowy efekt znacznej redukcji studentów na wydziałach dotąd masowych. Elitarne wydziały prawa? 🙂
W rozporządzeniu mało sensownie, wręcz nieprecyzyjnie, opisano kwestię uwzględniania kategorii w składniku badawczym. Przede wszystkim na razie nie ma czegoś takiego jak „kategoria dyscypliny”. Poza tym, wbrew logice tego algorytmu, bierze się pod uwagę kategorię deklarowaną na przyszłość, a nie kategorię za którą było się ocenionym (np. pracownicy z kategorii C mogą zadeklarować dyscyplinę kategorii A i to wejdzie do algorytmu). Furtka do poważnych nadużyć. Chyba najlepiej byłoby „dziedziczyć” kategorię (do czasu następnej oceny): pracownik, niezależnie od deklaracji na przyszłość, ma przypisaną kategorię dyscypliny, w której był ostatnio parametryzowany (ważoną odpowiednimi ułamkami czasu pracy, jeśli zmieniał pracę lub dyscypliny).