„Gazeta Prawna” doniosła niedawno o nowych pomysłach MNiSW na drugą iterację Ustawy 2.0. W ramach reformy reformy „resort chce wspierać uczelnie, które eliminują kierunki studiów, niewynikajace z ich specyfiki (np. pedagogika, zarządzanie czy filologia w uczelni technicznej albo rolniczej.” W podlinkowanym tekście wskazuję, że nie jest to najlepszy pomysł. Wydaje mi się, że trzeba jednak napisać na ten temat coś więcej. Pomysł ministerstwa jest bowiem czymś więcej, niż tylko próbą sztucznego uporządkowania rynku. Może oznaczać, że odeszliśmy od evidence based policy, która, niezależnie od tego, jak w tym przypadku oceniam jakość „evidence,” była podstawą reformy szkolnictwa wyższego. Może też sugerować, że ministerstwo zdecydowało się jednak ograniczyć autonomię części uczelni, wprowadzając dalszą stratyfikację tak, żeby poszczególne ich typy nie konkurowały ze sobą, a uzupełniały się. Oczywiście istnieje też trzecia możliwość – że ktoś miał pomysł, ale go nie przemyślał i tak sobie napisał. W to ostatnie, ufając racjonalności prawodawcy, oczywiście nie wierzę, i odnotowuję tylko z kronikarskiego obowiązku.
Zacznijmy od ulubionego argumentu reformatorów „bo najlepsze uczelnie świata w rankingu szanghajskim…” No to popatrzmy, co to nasi best of the best of the best robią. Na boku pozostawiam drobiazg, że uniwersytety ze światowej czołówki mają wydziały inżynieryjne i przyjrzę się tylko politechnikom. Otóż studia humanistyczne i z nauk społecznych prowadzi m. in. Caltech (9. pozycja w rankingu), MIT (4. pozycja w rankingu), Nanyang University of Technology (73. pozycja w rankingu) ; Politechnika w Monachium (57 pozycja w rankingu) kształci nawet nauczycieli i lekarzy, Karolinska Institutet (38. pozycja w rankingu) – lekarzy, logopedów, psychologów, psychoterapeutów, wydział humanistycny ma izraelski Technion, (85. w rankingu, strony humanistyki po hebrajsku – nie podejmuję się zbadać szczegółowo) a ETHZ (19. pozycja) w Zurychu ma program w zakresie nauk o państwie dla oficerów zawodowych (plus medycynę). To dopiero pierwsza setka rankingu i uczelnie, które „politechniczność” mają w nazwie. Jeśli pójdziemy dalej, znajdziemy wydziały prawa (Illinois Institute of Technology), pedagogikę, kulturoznawstwo, a nawet teologię na uczelniach technicznych. Zatem, „na świecie” jest tak, jak u nas i nikt nie lamentuje. Nawet lekarze nie protestują przeciwko medycynie na TUM, w Karolinska Institutet czy ETHZ.
Drugi problem, jaki mam z ministerialnym pomysłem, to dobór przykładowych kierunków rzekomo „sprzecznych z profilem” uczelni. Zarządzanie na uczelniach technicznych jest standardem, bo nauki o zarządzaniu mają także swój techniczny i mocno zmatematyzowany wariant. Przykłady można by mnożyć, ale tu ograniczę się do zachęty, żeby skorzystać z licznych wyszukiwarek internetowych i zobaczyć, jakie programy oferują zagraniczne politechniki. Również pedagogiki na politechnikach lub uczelniach rolniczych mają sens. Przykład TUM pokazuje, że można je mieć na czołowej uczelni świata. Czy naprawdę w czasach, kiedy brakuje nauczycieli do kształcenia zawodowego, chcemy zniechęcić uczelnie techniczne i rolnicze do wypełnienia tej niszy? Gdzie jak nie tam ma się kształcić przyszły nauczyciel budownictwa, agronomii czy elektrotechniki w szkole branżowej czy technikum? Tak samo kształcenie językowe nie musi być ograniczone do uniwersytetu. Istnienie humanistyki cyfrowej (digital humanities) nie przebiło się jeszcze być może do świadomości społecznej, wiedzą przecież o nim urzędnicy odpowiedzialni za politykę naukową.
Trzeci problem – „sprzeczność z profilem uczelni.” Tu naprawdę trudno mi zrozumieć, o co chodzi. O profilu uczelni decyduje ona sama, w ramach przyznanej jej autonomii. Nazwa uczelni nie jest związana z jej profilem, tylko z kategorią badawczą i prawami doktoryzowania. Nazwa „politechnika,” „akademia” czy „uniwersytet,” czy „uczelnia wyższa” nie determinują profilu. Gdyby tak było, to pomysł ministerialny prowadziłby w najgorszym razie do rebrandingu. Politechniki zostawałyby akademiami, a akademie lub uniwersytety „przymiotnikowe” zmieniałyby nazwy na niesprofilowane. Zamiast Akademii Rolniczej mielibyśmy więc na przykład Akademię Pcimską albo im. Ks.Dzierżona. Co więcej, przyczyny istnienia takich „atypowych” dla politechnik kierunków mogą być różne. Na przykład uczelnia może chcieć zmienić swój profil na bardziej uniwersytecki, być może prowadzone są w niej badania na styku dyscyplin – językoznawstwo, historia, psychologia, a nawet prawo coraz częściej sięgają do matematyki i informatyki. Wreszcie, mogła być taka potrzeba chwili. Przykładowo, Politechnika Śląska przejęła likwidowane kolegia nauczycielskie w Gliwicach, tworząc własną jednostkę dydaktyczną, zapewniając ciągłość nauczania i możliwość przetrwania istniejącym w nich zespołom nauczycieli akademickich. No i chciałbym zauważyć, że ministerstwo nie sugeruje, że np. studia o profilu praktycznym czy inżynierskie powinny zniknąć z uniwersytetów jako „sprzeczne z ich profilem.”
Last, but not least – pomysł ministerialny będzie kolejnym ograniczeniem autonomii uczelni: utworzenie lub utrzymywanie kierunku niezgodnego z profilem spotka się z karą finansową. Formalnie zatem będzie można go prowadzić, nikt przy zdrowych zmysłach tego nie zrobi. I nie, nie uważam że to niekonstytucyjne ograniczenie autonomii. Ustawa zasadnicza gwarancje w tym zakresie daje delikatnie mówiąc prawie żadne. To można zrobić, tylko po co? Jak rozumiem, ministerstwo najchętniej widziałoby system mocno sprofilowany i już nie binarny (uczelnie akademickie – uczelnie zawodowe), ale wielowarstwowy. W ramach każdej z dwóch grup, a przynajmniej w grupie uczelni akademickich, mielibyśmy uczelnie ogólnokształcące (uniwersytety) i sprofilowane (akademie i politechniki). Ta myśl miałaby sens, gdyby konsekwentnie dążyć do tego, żeby w Polsce funkcjonowały trzy uzupełniające się sektory – uniwersytecki (kształcący elity wiedzy), profesjonalny (kształcący elity umiejętności, głównie w zawodach regulowanych) i zawodowy. Wymagałoby to jednak jasnej decyzji ustawodawcy, a nie systemu bodźców w rodzaju różnicowania stypendiów czy subwencji. Oznaczałoby to konieczność delimitacji idącej dalej niż ta z ustawy 2.0. Jak to zrobić, to na zupełnie inny tekst. Nie wiem także, czy taka delimitacja jest potrzebna, zwłaszcza że świat raczej odchodzi od takich wyraźnych podziałów. Sposób stratyfikacji uczelni w Ustawie 2.0 (zawodowe – akademickie, flagowe i regionalne) jest niezbyt fortunny. To sugeruje, że może lepiej puścić wszystko na żywioł i uznać, że z dołu widać najlepiej?
Karolinska Institutet nie jest politechniką, tylko akademią medyczną właśnie. Politechniką jest Kungliga Tekniska Högskolan.
Fakt, uniwersytet medyczny