Ewaluacja – o co toczy się gra?

Ustawa 2.0 wprowadza do życia akademickiego zasadniczą nowość. Powiązanie wielu elementów funkcjonowania uczelni z kategorią badawczą. Ponieważ, jak już wiemy, ewaluacja (a dla niektórych pewnie także egzekucja) została odroczona do roku 2022 na chwilę odetchnęliśmy z ulgą. Jest zatem czas, by przypomnieć sobie, o co toczy się gra i zapytać nie tylko o to, czy ta gra ma sens, ale i o to, czy ktoś aby nie gra znaczonymi kartami?

Jak ważna jest ewaluacja uświadamia nam krótki przegląd przepisów ustawy. Kategoria badawcza decyduje o akademickim charakterze uczelni (art. 14 U2), przymusowej degradacji uczelni, której nieco słabiej poszła ewaluacja i dostała kategorię B we wszystkich dyscyplinach do poziomu uczelni zawodowej (art. 15 U2), nazwie uczelni (art. 16 U2), możliwości samodzielnego tworzenia kierunków studiów, prowadzenia studiów jednolitych oraz możliwości otwierania niektórych kierunków (art. 53 U2), prowadzenia indywidualnych studiów międzydziedzinowych (art 59 U2), prawie do potwierdzania efektów uczenia się (art. 71 U2), likwidacji federacji (art 174 U2), prawie nadawania stopnia doktora (art. 185 U2), prawie prowadzenia szkoły doktorskiej (art. 198 U2), nadawaniu stopnia doktora habilitowanego (art. 218 U2), prawo zgłaszania kandydatów na członków Rady Doskonałości Naukowej (art. 233 U2) oraz Komitetu Ewaluacji Naukowej (art. 271 U2), prawie nostryfikacji dyplomów (art 327 U2), możliwości starania się o dofinansowanie w ramach Inicjatyw Doskonałości (art. 388 i 396 U2).

Jak zatem widać, ustawodawca uznał „doskonałość” badawczą za wyznacznik w trzech aspektach funkcjonowania świata akademickiego:

autonomii uczelni w zakresie nadawania stopni i tytułów,

autonomii uczelni w zakresie dydaktyki,

miejsca uczelni w akademickiej hierarchii dziobania.

Połączenie autonomii w zakresie tytułów i stopni z kategorią badawczą można uznać za dopuszczalne, choć niekoniecznie najlepsze rozwiązanie. Administracja lubi prosto i na cyferkach, więc prosto i na cyferkach, a właściwie literkach, bo kategorie mamy jak w elementarzu, dostaje. Sęk w tym, że przydzielanie kategorii odbywa się co 4 lata, co oznacza, w przypadku jednostek nie mających absolutnej pewności uzyskania kategorii B+ lub lepszej, ryzyko, że wszystkie toczące się postępowania awansowe (doktoraty i habilitacje) trzeba będzie przenieść do innych jednostek, a w przypadku słuchaczy szkoły doktorskiej – dodatkowo na koszt własny uczeni. Niezależnie od wszystkiego – przepisy w tym zakresie zniechęcają zwłaszcza ośrodki na dorobku do kształcenia doktorów i łączenia się w federacje. Żaden z nich nie jest bowiem w stanie przewidzieć choćby w przybliżeniu, czy w najbliższej ewaluacji dostanie kategorię B+. Nadawanie stopni naukowych i tworzenie federacji jest natomiast korzystne w przypadku tych ośrodków, które mają prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że B+ lub więcej dostaną (nie pytam, jak liczone). Zatem, w przypadku ośrodków na dorobku rozwój związany z rozbudową części badawczej i przyjmowaniem doktorantów jest obarczony znacznym ryzykiem. Jednocześnie uzyskanie od państwa środków na badania w ramach regionalnych inicjatyw doskonałości wymaga prowadzenia szkoły doktorskiej. Czyli – spora część uczelni będzie żyła na krawędzi.

Zupełnie niezrozumiałe jest łączenie autonomii dydaktycznej z kategorią badawczą, naruszające zasadę równego traktowania wszystkich uczelni, bo uczelnie zawodowe nie mogą uzyskać autonomii w tym zakresie bez zmiany swojego profilu. Pomijając tę kwestię trzeba zauważyć, że ustawodawca wyraźnie łączy jakość badań i dydaktyki przyjmując, że dobre badania oznaczają dobrą dydaktykę. Jest to najdelikatniej mówiąc teza dyskusyjna, bo są wcale liczne badania pokazujące brak takiego związku. Parę światowej klasy uczelni dydaktycznych też by się zdziwiło. No i oparcie wszystkiego o wynik ewaluacji oznacza, że wszyscy rektorzy unisono krzyknęli „dydaktyka nul, dydaktyka wzdor” i kazali wszystkim skupić się na badaniach. W ten sposób istotna część misji uczelni – zapewnienie studentom pierwszorzędnego wykształcenia, leży odłogiem. Tym, jak wykształcić obywatela będą zajmować się nieliczni hobbyści, którym nikt za to nie podziękuje, bo przecież odbywa się to kosztem badań.

Last but not least kategoryzacja wpływa na pozycję uczelni w świecie akademickim. Kategoria decyduje o prestiżowych nazwach, statusie uczelni lepszej albo podłej „zawodówki” (od kiedy przekwalifikowanie na uczelnię zawodową jest „karą” za złe wyniki ewaluacji opowiadanie o dwóch równorzędnych sektorach możemy między bajki włożyć), możliwości delegowania kandydatów do rozmaitych gremiów (tej możliwości pozbawione są z definicji „zawodówki,” nawet jeśli prowadzą pierwszorzędne badania). W świecie, w którym prestiż i miejsce w hierarchii dziobania są wszystkim, jest o co walczyć.

Jak zatem widać, od kategorii zależy przetrwanie uczelni. Wydawałoby się, że przy takim ostrym postawieniu sprawy ustawodawca zechce szczegółowo i bardzo fair uregulować całą procedurę. No i z tym też jest problem. Nie wchodząc w szczegóły, o tym, jakie są kryteria oceny naszych badań dowiadujemy się po zakończeniu okresu ewaluacyjnego, a nie przed. Może się zatem okazać, że wyniki, najlepsze w historii jednostki, które cztery lata temu dawały kategorię A teraz nie starczą nawet na B, bo się władzy publicznej optyka zmieniła. I nie, nietrafne jest założenie, że ten system jest lepszy, niż podanie kryteriów z góry, bo trudniej jest kombinować. Kombinujemy wszyscy jak konie pod górę, bo kasyno zmienia reguły w zależności od tego, jak toczy się gra, a my nie możemy odejść od stołu. Prosta reguła w stylu „kategorię A masz jak co najmniej 80% tekstów w ewaluacji jest za 140 pkt” dawałaby znacznie mniejsze możliwości kreatywnej księgowości. O takim drobiazgu, jak opublikowanie z wyprzedzeniem reguł, zgodnie z którymi będą ustalane progi na kategorie dla poszczególnych dyscyplin czy próg przewyższenia to nawet nie wspomnę.

Tajemnicą pozostaje dobór referencyjnych baz danych. Niektóre są oczywiste, inne – niekoniecznie. Deus ex machina w niektórych dyscyplinach materiały konferencyjne się liczą, w innych nie. Nieznane są reguły, według których niektóre czasopisma krajowe dostały więcej punktów niż inne, a innym punkty obcięto. Ba, to samo czasopismo pod starą nazwą może mieć inne punkty niż pod nową (są takie przypadki). Redakcje, uczelnie i autorzy nie wiedzą, dlaczego ich czasopismo ma taką a nie inną punktację, nie mogą także zaskarżyć wyniku ani ubiegać się o umieszczenie na liście po dokonaniu oceny eksperckiej.

Podobnie jest jeśli chodzi o listę wydawnictw – jest ona znacznie krótsza, niż wykazy będące ponoć podstawą do jej opracowania. Nie ma na niej zatem znacznej liczby wydawców zagranicznych, są za to liczni wydawcy polscy. W ten sposób zniechęcamy do publikowania za granicą, bo nie mamy gwarancji, że KEN uzna, że np. „Duncker & Humblot” to porządne wydawnictwo, równe co najmniej wydawnictwu Wyższej Szkoły ABC. O przejrzystej procedurze zgłaszania wydawnictw i odwołań od decyzji o umieszczeniu lub nieumieszczeniu na liście to możemy tylko pomarzyć.

Niepokojące są też reguły oceny kryterium III (wpływ na otoczenie). Projekt rozporządzenia chce to kryterium jeszcze skomplikować i oceniać zasięg oraz znaczenie wpływu. Od wejścia w życie ustawy nie wiemy jednak, jak ten wpływ oceniać. Wszystko zatem będzie w oku patrzącego. To ekspert zadecyduje o tym, czy dostaniemy punkty i ile. A my, przygotowując wykaz osiągnięć (dość szczupły) nie wiemy, które z nich zostaną uznane za punktowane. Czyli post factum może się okazać, że gdybyśmy zamiast osiągnięć A i B wskazali osiągnięcia Y i Z, mielibyśmy lepszą kategorię, bo eksperci lepiej oceniali literki z końcówki alfabetu.

W sumie dostaliśmy bardzo arbitralny system, dający pozór obiektywizmu. Taki, w którym jest bardzo dużo prawa i bardzo mało sprawiedliwości. Żeby było zabawnie, ten system nie musi taki być. Jawność danych i kryteriów oceny można bez trudu wprowadzić. Ponieważ nie podejrzewam zarządców systemu o podstępną chęć ręcznego sterowania wynikami, sądzę, że wady systemu wynikają z niedoskonałości legislacyjnej i być może obawy, że jeśli kryteria będą znane od początku może się okazać, że zostaną tak wyśrubowane, że w niektórych dyscyplinach przez cztery lata nie będzie można nadawać stopni naukowych. Ta ostatnia obawa jest płonna. Polska nauka ma się znacznie lepiej, niż się urzędnikom wydaje. Trochę odwagi i gra w otwarte karty to to, czego potrzebujemy. Każda uczelnia planuje swój rozwój opierając się na tym, czego oczekuje rząd jako główny interesariusz. Jak o oczekiwaniach dowiadujemy się ex post, trudno jest cokolwiek zaplanować.

Przy okazji zmian związanych z przedłużeniem okresu ewaluacji można jeszcze wprowadzić parę przepisów uczytelniających reguły gry tak, żebyśmy wiedzieli na czym stoimy i co możemy, a co musimy osiągnąć. Przy obecnych czuję się jak żaba. Nie, nie ta, którą gotują, a ona tego nie czuje. Jak ta, w którą chłopcy rzucają kamieniami.

Dla was to jest zabawa. Nam chodzi o życie.