10 potęga naukowa świata

Ci z Państwa, którzy są mniej więcej w moim wieku załapali się na lekcjach geografii na statystyki, z których wynikało, że jesteśmy 10. potęgą gospodarczą świata. Trochę to kłóciło się z rzeczywistością stanu wojennego i innymi statystykami (w telefonach na liczbę mieszkańców przedostatnie miejsce za Albanią), ale dane były nieubłagane. Byliśmy w światowej czołówce.

Wspomnienie przytaczam po to, żeby przypomnieć wszystkim, że gdyby dostosowywanie się do wskaźników było dyscypliną olimpijską, to nie schodzilibyśmy z podium. Umiemy i mamy we krwi. Kreatywna księgowość, podrasowywanie wyników, albo po prostu – „klient życzy – klient ma.” Za co płacisz, to dostajesz. Z ewaluacją, punktami i rankingami jest tak samo. Państwo ma magiczny algorytm, to optymalizujemy nasze działania tak, żeby w algorytmie dostać maksimum i niech się to przelicza na pieniądze. Rankingi międzynarodowe są jak algorytm – można się wpisać, albo jak jedna z niemieckich uczelni zaliczyć przypadkiem skok w górę, bo jeden kolega coś w zespole napisał. Jako miara jakości to te tabelki są średnie, jako narzędzie marketingu – super. Starczy się zoptymalizować pod wskaźniki i jesteśmy best of the best.

Dlatego dziwi mnie, że właśnie zaczęło się oburzenie, bo jedna uczelnia publiczna rekrutuje dużo cudzoziemców. Złośliwi mówią, że po to, żeby podnieść pozycję w rankingach. Czy rzeczywiście – trzeba pytać rektor, która mocno zaprzecza. Tak, liczba doktorantów, studiujący cudzoziemcy, publikacje w wysoko punktowanych czasopismach (impaktowanych, hirszowanych, snip-owanych, whatever), granty, umiędzynarodowienie kadry są ważne. I pośrednio świadczą o renomie uczelni. Przy normalnym rozwoju uczelni te rzeczy są standardem i przychodzą same. Nie dajemy się zwariować – nie było punktów i ewaluacji, a współpraca międzynarodowa była. Mimo chronicznego niedofinansowania i uczonych robiących bokami. Potem ktoś zaczął to mierzyć i robić rankingi. Potem w rankingi uwierzył rząd i opinia publiczna („nasze uczelnie wciąż w światowym ogonie,” „mamy najgorsze uczelnie świata,” „zamknąć to wszystko i nierobów na bruk” itp itd.). Uwierzyli i zrobili system oparty na wskaźnikach. Jak nie wyrabiasz normy, to cię zlikwidują albo przerobią na zawodówkę. Akademię nauk stosowanych jak masz szczęście. No to się wszyscy rzucili wyrabiać normę i optymalizować pod wskaźniki. Czyli miara stała się celem i już niczego nie mierzy.

Skutek – za chwilę będziemy 10. potęgą naukową świata. Chwilowo, wg SCIMAGO Journal & Country Rank jesteśmy na pozycji siedemnastej. Równo między Szwajcarią a Szwecją. Czyli nieźle, a wejście do pierwszej 10. za dwie ewaluacje jest realne. Starczy tylko powyrzucać zgniłe jabłka, odciąć suche gałęzie, zostawić po tuzinie najlepiej piszących itd. Miary opanowane. Dostaniemy dokładnie to, czego opinia publiczna żąda od uczelni – porządną pozycję w międzynarodowych rankingach. A że nic to nie zmieni, to inna sprawa.

Jest oczywiście także ryzyko, że jak „gremia” i „decydenci” zorientują się, że coś nie gra, wahadło pójdzie w drugą stronę: zniechęcimy do współpracy międzynarodowej, przyjmowania cudzoziemców, pisania tam, gdzie czytają, a już absolutnie nie w otwartym dostępie, bo to pieniądze kosztuje! W rezultacie uczelnie dostosują się do nowych miar i znów będziemy 10. potęgą naukową świata.

Co w tym wszystkim ginie? Przezbrojenie moralne. Skupienie się na tym, żeby system działał, uczeni mieli warunki do prowadzenia badań, studenci dostawali dyplomy potwierdzające to, że wynieśli z uczelni coś więcej niż wspomnienia życia towarzyskiego, i żeby tzw. „otoczenie” miało z kim pogadać, jak ma problem do rozwiązania. A uczelnia, żeby mogła ten problem rozwiązać bez strachu, że jej punkty w ewaluacji odejmą, bo wsparcie gminy to osiągnięcie lokalne o niewielkim znaczeniu. Tyle, że to przezbrojenie jest trudne. Wymagałoby przestawienia na nowe tory myślenia nie tylko polityków, ale przede wszystkim nas samych. I tu jest trudność, bo musielibyśmy przyznać, że jesteśmy nieco mniej idealni, niż nam lustro mówi. Czasem także, że przypadłość tę dzielimy z uczonymi z całego świata, bo dyscyplina jest w kryzysie. No ale pierwszym krokiem do poprawy jest rachunek sumienia, czy jak kto woli – audyt wewnętrzny. Potem można zacząć naprawiać świat. Małymi kroczkami. Za to z nadzieją, że będzie z tego coś dobrego na przyszłość.

Optymalizacja pod wskaźniki jest jednak zdecydowanie łatwiejsza. Idę napisać coś za kolejne parę punktów.