Reforma płac w oświacie – czy trzeba się przekwalifikować?

Minister Edukacji i Nauki zaproponował reformę wynagrodzeń nauczycielskich. I dobrze zrobił. Wynagrodzenia w w oświacie są tradycyjnie ustalane na poziomie atrakcyjnym dla mnichów, mogą je bowiem pobierać bez łamania ślubów. Mnisi jednak nie garną się do wykładania fizyki, więc o ile parlament nie uszczęśliwi nas ustawą o przymusowym celibacie dla nauczycieli (jest precedens w historii prawa polskiego), szkoły będą po staremu zatrudniać ludzi, dla których utrzymanie siebie i rodziny jest ważne. Problem dotyczy całego sektora publicznego, choć nie wszędzie w tym samym stopniu – Komisja Nadzoru Finansowego płaci inne stawki niż Sanepid. Całego świata nie zbawimy, zobaczmy więc co jest, co będzie i jak ma się do tego sektor akademicki.

Obecnie wynagrodzenia nauczycieli akademickich są mniej więcej o połowę większe od wynagrodzeń nauczycieli działających w systemie oświaty I tak, profesor z tytułem zarabia 1,58 tego, co nauczyciel dyplomowany (prof. oświaty dostaje jednorazową gratyfikację, więc się nie liczy), profesor uczelni 1,54 tego, co nauczyciel mianowany, a adiunkt 1,54 tego, co nauczyciel – kontraktowy. W nowym systemie proporcje te miałyby być odwrócone, a różnice między wynagrodzeniami w poszczególnych kategoriach spłaszczone. I tak: nauczyciel dyplomowany zarabiałby 1,2 tego, co profesor z tytułem, profesor uczelni 1,2 tego, co nauczyciel mianowany, a nauczyciel bez stopnia awansu 1,05 tego, co adiunkt. Oczywiście różnicę tę zmniejsza to, że nauczyciele akademiccy korzystają z 50% kosztów uzyskania, jednak widać tu pewną zmianę perspektywy.

Spłaszczenie różnic między sektorem akademickim można usprawiedliwić. Ba, są nawet przykłady międzynarodowe, choć porównywanie jest trudne, choćby ze względu na różnice w strukturze systemów oświaty i szkolnictwa wyższego. Takie spłaszczone wynagrodzenia mają np. Niemcy (jeśli ktoś chce robić wyliczanki, na które szkoda czasu, to może zerknąć tu i tu). Inaczej jest we Francji, gdzie stosunek wynagrodzeń nauczycieli akademickich do wynagrodzeń nauczycieli jest bliższy obecnemu polskiemu. Oba zawody mają swoją specyfikę, a bez dobrej kadry w szkołach podstawowych i średnich trudno liczyć na dobrze przygotowanych kandydatów na studia. Oba zawody muszą być przyzwoicie wynagradzane. Tradycyjnie przyjmuje się jednak, niezależnie od tego jak duża jest to różnica, że nauczanie na poziomie akademickim wymaga ciut większych kwalifikacji formalnych niż nauczanie w szkołach podstawowych i średnich. Stąd to raczej w sektorze akademickim zarabia się więcej.

Gdyby utrzymać dzisiejsze przeliczniki, wynagrodzenie profesora po reformie płac nauczycielskich powinno wynosić nieco ponad 12 tysięcy złotych. Gdyby przyjąć przelicznik 1,2 – nieco ponad 9 tysięcy. Tak, czy siak – sektor publiczny jest systemem złożonym i zmiany w jednej jego części wywołują skutki także w pozostałych. Skoro więc sektor oświaty i szkolnictwa wyższego są w jednym ministerstwie, być może nadszedł czas by pomyśleć o ujednoliceniu systemu awansu i płac, a nawet zdobyć się na to, na co nie zdobył się wcześniej żaden minister i rozpocząć prace nad układem zbiorowym pracy dla nauki, oświaty i szkolnictwa wyższego?

3 Comments

  1. Czy tu aby nie porównuje się zarobków średnich jednaj grupy z podstawowymi drugiej?

  2. Chyba nie, a przynajmniej z tekstu oryginalnego nie wynika, by Ministrowi chodziło o średnie. Cały czas mowa o propozycji zmian w przepisach, stąd np inne stopnie awansu w tabeli. Średnie wynagrodzenie nie mierzy niczego, bo liczy się je z dodatkami, nadgodzinami i wszystkim innym.

  3. A, wróć, tam dalej będzie skomplikowany system z „przeciętnym” mnożnikowym (nie średnim) uzupełniającym podwyższone wynagrodzenie zasadnicze. Gdyby liczyć samo zasadnicze (bez wyrównania) mielibyśmy tylko spłaszczenie stosunku wynagrodzeń do +/- 1.2 z 1.5 na korzyść kadry akademickiej. System budowany jet tak, że utrudnia porównywanie.

Możliwość komentowania jest wyłączona.