Mamy nowy wykaz czasopism. Wpisowi o jego poprzedniej zmianie patronował Pikachu. Obecnemu – Daphinis. Tak, ta, która w bobkowe drzewo przemieniła się. Bo lektura wykazu sprawia, że człowiek na serio myśli o transmogryfikacji. Niektóre redakcje pobłogosławione nadmiarem punktów pewnie też. Dla starającej się o jakość redakcji nieoczekiwana „dosypka” punktów kosztem innych, równie starających się redakcji, może być równie miła, co nachalne zainteresowanie Apollina.
Podobnie jak poprzednia iteracja wykazu tak i ta jest robiona z wykorzystaniem przewidzianych rozporządzeniem wyjątków. Wiem, że marudzę, ale zamiast robić z wyjątków regułę może lepiej byłoby zmienić rozporządzenie? Za obecną wersją mało kto by płakał.
Intencje zmian były dość jasne: zmniejszenie różnicy między punktacją czasopism krajowych i zagranicznych. W HST takie spłaszczenie może mieć sens ze względu na specyfikę tych dyscyplin. Wskaźniki bibliometryczne nie zawsze powiedzą wszystko o czasopiśmie, a do pytania o to, w jakich językach należy uprawiać naukę nie będę wracał. W skrócie: popieram helsińską inicjatywę na rzecz wielojęzyczności w komunikacji naukowej.
Problem w tym, że wprowadzone zmiany mają niezamierzony skutek uboczny, a właściwie trzy takie skutki. Pierwszy z nich dotyczy publikowania za granicą. Polskim czasopismom przerachowano punkty tak, że bardziej opłaca się publikować w lokalnym czasopiśmie krajowym niż niezłym zagranicznym. W ten sposób szanse, żeby ktokolwiek poza ideowcami był zainteresowany prezentacją polskiego punktu widzenia za granicą spadają do zera. Tymczasem HST spełnia także rolę łącznika pozwalającego uczonym z innych kręgów kulturowych zobaczyć, że jesteśmy czymś więcej niż kolejną Krainą Psiogłowców czy innym Tiuturlistanem na światowej mapie kultury.
Drugi skutek uboczny jest taki, że w wielu dyscyplinach, także i mojej, SEDN nie jest potrzebny. Wystarczy spojrzeć na wykaz czasopism, żeby zobaczyć liderów ewaluacji. Co więcej, większość z nich może uzyskać kategorię A nie wychodząc z domu. Największym wysiłkiem będzie przeniesienie manuskryptu (albo przesłanie maila) z pokoju na pierwszym piętrze do redakcji na parterze tego samego budynku. Czyli dostajemy mocną zachętę do publikowania w czasopismach wydziałowych i mocny antybodziec do wychodzenia na zewnątrz. A to chyba nie o to chodziło w reformie i na pewno nie tego oczekujemy od IDUBów. Prawodawca dostanie jednak dokładnie to, co zasiał.
Trzeci skutek uboczny jest znacznie bardziej poważny: wszystkie te ewaluacyjne atrakcje są mocno deprymujące. Zaczęliśmy praktycznie od zrównania z trawą większości polskich redakcji i mocnej zachęcie do wchodzenia na SCOPUS/WoS. W HST średnio dobry pomysł, ale OK, wszyscy dostali równe szanse. Sporo polskich czasopism HST nawet na listy weszło, więc coś się zaczęło dziać. Potem pojawiły się modyfikacje: w wykazie znalazły się czasopisma, które nie spełniały kryteriów w chwili wpisu, potem sierotka zaczęła losować punkty. W rezultacie redakcja nie wie, co ma zrobić, żeby dostać „fajne” punkty zwłaszcza, jeżeli konkurencyjny wydawca dostał ich prawie dwa razy więcej a my nie wiemy za co. Starasz się, wchodzisz do kolejnych wykazów, poprawiasz jakość, a tu figa.
Oczywiście można także wykaz czasopism potraktować inaczej: jako płynący z ministerstwa sygnał, czy masz szanse na przetrwanie. Jednostki mające kontrolę nad czasopismami za 70 i więcej punktów taką szansę mają (patrz skutek uboczny 2). Jak dostałeś 40 pkt, to znaczy że twój ośrodek jest do zaorania. Oczywiście, jeśli chciałeś zrobić to, co wszyscy i w numerze grudniowym puścić 3N tekstów za grube punkty grzebiąc szanse swojego czasopisma na wyjście z grajdołka i wejście do jakiegoś choć trochę szanującego się wykazu.
Ironizuję oczywiście i nie podejrzewam ministerstwa o niecne intencje. Raczej o próbę utrzymania w jakim-takim stanie maszyny, która musi się rozsypać. Nie możemy jednak jej zatrzymać, bo koszty byłyby zbyt duże. Tylko, że od wyniku ewaluacji zależy zbyt wiele – prawa akademickie, finanse, autonomia dydaktyczna, parę innych spraw. Więc jest to coś więcej niż planowanie bitew na papierze albo zrobienie kolejnego rankingu, z którego wynika, że piękni i bogaci są piękni i bogaci.
Dla was to jest igraszka nam chodzi o życie.
Szanowny Panie, bardzo trafny, krótki i ironiczny opis zmian ostatniej aktualizacji wykazu wydawnictw. Ale czy Pan nie dostrzega patologii nad patologiami, które temu towarzyszą? I nie chodzi o polskie czasopisma, ale całościowy system ewaluacji po części chwalony przez Pana w poprzednich wpisach. Podam tylko jeden przykład, a jest ich bez liku. W niby międzynarodowym czasopiśmie European Research Studies Journal, w ostatnich latach ukazuje się ok. 80 artykułów rocznie z tego ponad 70! autorstwa polskich uczonych. Opublikowanie jednego artykułu kosztuje około 12 tys. zł!!! Czasopismo kiedyś było niezłe według kryterium cytowań dwóch najważniejszych baz (Scopus WoS). Ale to było kiedyś, gdyż czasopismo zostało wyrzucone z tych baz, a pomimo tego w ostatnim wykazie utrzymano punktację czasopisma na poziomie 100 pkt. Ewidentnie właściciel czasopisma zrobił skok na kasę kosztem jakości i rocznie inkasuje od Polaków blisko 1 mln zł!. Prawdopodobnie wszystkie artykuły zostały opłacone ze środków publicznych (w ramach działalności statutowej). Co więcej w ten proceder (zamieszczanie tam artykułów naukawych) zamieszani są uznani w Polsce przedstawiciele nauk społecznych w tym z Pana uczelni (często określa się ich w Polsce mianem wybitnych). W imię patologii, o której Pan pisał (zdobycie jak najwięcej punktów w ramach limitu przysługujących im slotów) świadomie wydają publiczne pieniądza, aby „wzmocnić” dyscyplinę naukową swojej uczelni. Nie widzą nic w tym złego. Pomijam już korzyści materialne dla nich i reprezentowanych przez nich uczelni, które w wyniku tej parametryzacji uzyskają. Nie wiem dlaczego prawie całe środowisko akademickie jest zadowolone i naprawdę nikogo to nie szokuje. Przecież jest to czysty kryminał. Za takie rzeczy w praworządnym Państwie idzie się do więzienia i to na długie lata z uwagi na wartość szkody liczonej w milionach!!!
Jasne, że widzę. To czasopismo akurat wyleciało że SCOPUSa o ile wiem. Problemem jest nie tyle sama zasada – ocena czasopism według sztywnych kryteriów danych wzorem matematycznym. Problemem jest sensowność tych kryteriów i uwolnienie ich od arbitralnych decyzji. Jeśli system od kilkunastu lat daje sygnał „szachrujcie na potęgę,” to dostaje się to, czego system chce. Chyba już gdzieś pisałem, że wg tych zasad za chwilę będziemy na papierze 10. potęgą naukową świata.
@s.jasinski
Ma Pan rację, ale oburzenie wydaje się przesadzone. Tylko dwa wyroki TSUE kosztowały nas dotąd ponad 310 mln zł. Proszę dodać dwie wieże w Ostrołęce, katastrofę geologiczną w Turowie, koszty budowy i utrzymania wiadomego przekopu i mnóstwo innych spraw, o których opinia publiczna nie ma pojęcia. Autor bloga bardzo celnie, acz w dyplomatycznych słowach ujął więc istotę rzeczy: Prawodawca dostanie dokładnie to, co zasiał. Na przykład wysyp publikacji w Białostockich Studiach Prawniczych (140 pkt),