Wygląda na to, że na wyniki ewaluacji poczekamy najmarniej do końca miesiąca. Co oznacza, że o ile wszyscy nie dostaną kategorii A, kawałek wakacji spędzimy czytając decyzje i pisząc ewentualne wnioski o ponowne rozpoznanie sprawy. W miarę spokojnie mogą spać tylko ośrodki, którym minister już powiedział, że mają dobre wyniki ewaluacji.
Trwają prace zespołu, który ma przygotować nowe, prostsze i bardziej sprawiedliwe zasady nowej ewaluacji. Mam nadzieję, że zdążą do końca wakacji, bo nowy okres ewaluacyjny już trwa i trzeba się będzie dostosować do kolejnego zestawu zasad. W świętej wojnie między bibliometrystami a zwolennikami publikowania tylko u siebie pewnie na chwilę przewagę zyskają ci ostatni. Potem wahadło odbije w drugą stronę. I tak będziemy się bujać od Sasa do Lasa zamiast spokojnie robić swoje. Tak, wiem, są tacy, co twierdzą, że piszą jak uważają i jest dobrze. Tylko zwykle reprezentują takie ośrodki, że jak im z tym pisaniem nie wyjdzie, to minister publicznie oświadczy, że trzeba skorygować progi na kategorie, „bo nie może być tak, żeby uczelnia X w dyscyplinie Y nie miała praw akademickich.”
Rusza Akademia Kopernikańska, której najciekawszą częścią będzie Szkoła Główna Mikołaja Kopernika. Mocno eksperymentalna i połączona organizacyjnie z nowym grantodawcą. To ostatnie oznacza, że jej pracownicy nie będą mogli ubiegać się (jako jedyni w kraju) o granty Akademii. Konflikt interesów byłby zbyt duży: grantodawca jednocześnie współzarządza uczelnią.
Szykuje się też reforma NCN. Nie uważam, żeby nasz główny dostarczyciel funduszy na badania funkcjonował tak idealnie, żeby nic nie trzeba było zmieniać. Nie jest też tak, że całość jest do zaorania i zbudowania od nowa. Zanim zobaczę projekt reformy chciałbym jednak zobaczyć twarde dane uzasadniające zmiany. Jak przy każdej innej ustawie zresztą. OSR/Ocena wpływu to naprawdę fajna rzecz.
Na koniec małe wróżenie z fusów: trwa rekrutacja na nowy rok akademicki i ciekawe, czy pandemia, kryzys i w ogóle zmieniający się świat wpłyną na jej wyniki? Poza niżem demograficznym widać, że liczba chętnych do studiowania się zmniejsza. Po części dlatego, że są zawody dające utrzymanie i niewymagające dyplomu. Po części dlatego, że do maturzystów dotarła idea „gainful employment” i szukają kierunków dających fach do ręki, a nie tylko ogólne wykształcenie. Wreszcie jak się wydaje możemy zobaczyć, że system boloński zaczyna działać: wszyscy zorientowali się, że licencjat czy tytuł inżyniera to wyższe wykształcenie a nie tylko etap pośredni i większości studentów te trzy lata z hakiem wystarczą, żeby wejść na rynek pracy w zawodach wymagających dyplomów. Drugi stopień to opcja dla chcących zająć się pracą naukową, przekwalifikować albo awansować na stanowisko wymagające ukończonych studiów II stopnia. Może to oznaczać, że tradycyjnych studentów będzie mniej, a my będziemy musieli przestawić się na kształcenie na II stopniu ludzi dojrzałych intelektualnie, z doświadczeniem zawodowym i łączących pracę z nauką.
Dla władz uczelni będzie to wyzwanie i prawdopodobnie impuls do wdrażania różnych trybów „oszczędnościowych” w rodzaju tworzenia czterdziestoosobowych grup ćwiczeniowych na bardziej popularnych kierunkach, żeby utrzymać kierunki, na które zrekrutuje się pięć, może sześć osób. Tak zwykle wygląda solidarność akademicka. I tak na niektórych uczelniach część kierunków się nie ostanie, a studentów możemy mieć tylu, co pod koniec lat 80tych zeszłego stulecia. Organizacyjnie jest to wyzwanie i łatwo nie będzie
Dla ministerstwa to szansa na przemyślenie struktury i finansowania szkolnictwa wyższego. Sieć uczelni publicznych nie wzrosła znacząco w ciągu ostatnich 30 lat, raczej widzimy fuzje i przejęcia, ewentualnie zmiany szyldów. Czyli sektor akademicki bez trudu mógłby wrócić do kształcenia mniejszej liczby studentów za to w lepszych warunkach: z mniejszymi grupami ćwiczeniowymi, indywidualną pracą ze studentem itd. Być może w sposób naturalny uczelnie podzielą się na badawcze sensu proprio i takie, które są, jak głosił slogan reklamowy jednej z mniej znanych uczelni byrtyjskich „teaching focused & research informed.” Podobnie sektor szkolnictwa zawodowego mógłby zagospodarować tych wszystkich, którzy chcą mieć zawód, a niekoniecznie chcą zarządzać światem. Jeśli rzeczywiście tak będzie, mamy szansę poprawić jakość kształcenia, zmniejszyć obciążenia dydaktyczne i dać uczonym i dydaktykom szansę na spokojne i porządne wykonywanie pracy. Natomiast nie można mieć tego wszystkiego, jeśli minister finansów uzna, że to dobry moment na oszczędzanie na soli i zapałkach i obetnie fundusze w dziele „Nauka i szkolnictwo wyższe”
Na razie czekamy. Głęboko wierząc, że „Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było.”