1 % CIT dla uczelni: szansa, czy zagrożenie?

Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego wystąpiła z nowym pomysłem legislacyjnym – proponuje, by przedsiębiorcy mogli przeznaczyć 1 procent podatku na wybraną przez siebie uczelnię (tu). Model przypominający odpis 1% dla organizacji pożytku publicznego, czy asygnatę podatkową na rzecz kościołów i związków wyznaniowych. Na pierwszy rzut oka pomysł świetny – znakomita zachęta dla biznesu do współpracy z uczelniami. I to zachęta nie wymagająca dodatkowych nakładów, ani jakiejś pogłębionej współpracy. Przeszkodą bowiem tej ostatniej nie jest, wbrew powszechnemu poglądowi, niska kreatywność uczonych, czy „niechęć” biznesu. Przeciwnie, na uczelniach powstają ciekawe pomysły, ale znalezienie krajowego przedsiębiorcy, który chciałby w nie zainwestować graniczy z cudem. Nie dlatego, że ten ostatni nie chce, ale dlatego, że rozwój nowego produktu czy technologii łączy się z ryzykiem i wymaga znacznych funduszy. Tych zaś krajowy przedsiębiorca ma mniej, niż jego zachodni kolega. W dodatku przez ostatnich dwadzieścia lat z okładem importowaliśmy cudzą myśl techniczną, mniej przykładając się do wdrażania własnych rozwiązań. Wychodziło taniej i wystarczało, bo był na nią popyt. Poza tym nie trzeba było ponosić (publicznych) nakładów na laboratoria, literaturę, pensje uczonych. W rezultacie takich praktyk mamy w biznesie raczej imitatorów, niż innowatorów.

Tym samym decydując się na przeznaczenie 1% podatku na wybraną uczelnię przedsiębiorca inwestuje w swoją przyszłość. Stosunkowo tanim kosztem finansuje badania, które mogą mu w przyszłości się przydać, a także kształcenie przyszłych pracowników i partnerów. Uczelnia ma dodatkowe środki na funkcjonowanie, przedsiębiorca – poczucie dobrze spełnionego obowiązku, państwo – czyste sumienie. W dodatku te przepisy wymusiłyby wręcz współpracę uczelni z biznesem, musiałyby one bowiem zachęcić przedsiębiorców do przekazania 1% akurat na ich rzecz.

Piękne, w czym więc tkwi problem?

Otóż w tym, że pieniądze trafią nie do tych uczelni, które biznes będzie chciał finansować, a do tych, które mu się finansować pozwoli. Pieniądze z 1 % będą mogły być przekazywane do arbitralnie wybranych (według słów pani minister: najlepszych) uczelni. Dlaczego tak, a nie inaczej? Bóg raczy wiedzieć. Co to jest „najlepsza” uczelnia – jak wyżej.

Zgaduję, że pomysł wpisuje się w propagowany w ramach reformy nauki i szkolnictwa wyższego zamiar wyodrębnienia kilku flagowych uczelni badawczych i sprowadzenia reszty do poziomu nisko dotowanych comprehensive universities i wyższych szkół zawodowych. Te pierwsze miałyby kształcić elitę wiedzy i dbać o miejsce Polski w rankingu szanghajskim, reszta radziłaby sobie sama, kształcąc „masowo,” ale bez dodatkowych funduszy i dając z założenia gorsze wykształcenie absolwentom.

O ile podział na uczelnie badawcze, ogólnoakademickie i zawodowe, służące różnym celom i o różnej misji ma prima facie sens, o tyle nie możemy zapomnieć, że pieniędzy wymagają nie tylko badania, ale i dydaktyka. Pieniądze potrzebne są na literaturę, materiały, laboratoria, przygotowanie zajęć warsztatowych itp itd. Opracowanie porządnych zajęć czy zestawu pytań egzaminacyjnych zajmuje czas i wymaga pieniędzy. Zapewnienie studentowi, także studiującemu „tylko” z myślą o zdobyciu zawodu – kosztuje. Środki na to wszystko uczelnie nie mające statusu okrętów flagowych będą musiały zdobyć same, w tym od biznesu. Logicznym więc wydaje się umożliwienie przedsiębiorcom wspierania uczelni regionalnych, które dostarczają im pracowników, i z którymi będą na bieżąco współpracować. Lokalny przedsiębiorca zamawiający prace zlecone skieruje się do najbliższej uczelni, a nie do dużego uniwersytetu badawczego na drugim końcu Polski. Poprosi o rozwiązanie problemu uczelnię z doświadczeniem w badaniach stosowanych i znającą jego biznes, a nie ludzi rozwiązujących podstawowe problemy wszechświata. Zatem, mechanizm odpisu 1% CIT dałby szansę na rozwój uczelniom regionalnym i zawodowym, a w proponowanej wersji przyczyni się do ich marginalizacji.

Przy okazji – dlaczego ograniczamy ten mechanizm tylko do CIT? Większość przedsiębiorców w Polsce to biznesy jednoosobowe i spółki osobowe. Te zaś są inaczej opodatkowane. Dlaczego zatem lekarz, adwokat czy piekarz prowadzący dochodowe przedsięwzięcia gospodarcze nie mogliby wesprzeć 1 % swojego podatku uczelni, na której kształcą się ich dzieci? Swoją drogą, dlaczego takiego prawa nie przyznać wszystkim obywatelom? Byłoby to ciekawe, bo pokazywałoby także zaangażowanie obywateli w pomyślność państwa i regionu, w którym mieszkają.