Nowe zasady punktacji czasopism

Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego opublikował kolejny komunikat z nowymi wytycznymi oceny czasopism na potrzeby kategoryzacji jednostek naukowych. Wytyczne, jak wytyczne, autor niniejszego tekstu nie jest szczególnym entuzjastą przetwarzania nauki na statystyki, rozumie jednak, że państwo, jako finansujący badania, chce mieć jakiś miernik pozwalający ocenić, czy konkretny wydawca, uczony, instytucja naukowa zasługują na zasiłek. Dlatego wprowadza formalne reguły oceny. Lepsze, gorsze, mądrzejsze lub głupsze, ale jakieś. Miłoby było, gdyby reguły te były rozsądne, niezmienne i jednoznaczne, choć w naszych warunkach o to dość trudno.

O dziwo, jeśli pominąć problem definicji poszczególnych pojęć i sensowność przyjętych kryteriów oceny, od strony rachunkowej nowe wytyczne wydają się na pierwszy rzut oka zadziwiająco wręcz klarowne. Zespół redakcyjny może przy ich pomocy opracować strategię pozwalającą na poprawę pozycji punktowej.

Diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Ot, choćby taki drobiazg, jak wybór baz danych, kompletnie nie przystający do krajowej rzeczywistości prawniczej. Oczywiście, to ładnie, że uwzględniono bazy danych, w których znajdują się także czasopisma prawnicze, choć niektóre z nich, ze względu na nadmiar zawartych umów, nie są w stanie zindeksować wszystkiego. Zdumiewa jednak pominięcie najważniejszego źródła informacji o piśmiennictwie prawniczym, jakim jest Polska Bibliografia Prawnicza. Jak rozumiem, wymóg indeksacji w bazach danych jest po to, żeby inni uczeni mogli się dowiedzieć o istnieniu konkretnego tekstu, a nie po to, żeby wykazać się wpisem dla potrzeb parametryzacji. Dla prawnika sięgnięcie do PBP – wydawanej nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat – jest oczywistością. Jeśli chodzi o krajową literaturę prawniczą innej bazy nie trzeba.

Drugi szczegół to Polski Współczynnik Wpływu. Jak rozumiem, ma to być krajowa odpowiedź na IF. Sama idea niezła, bo, zwłaszcza w humanistyce, sporo tekstów w sposób naturalny publikowany jest w języku polskim i tak zostanie. Niepokoi jednak, że podstawą do obliczania PWW mają być artykuły opublikowane w czasopismach z pominięciem monografii. Ad nauseam można powtarzać, że w humanistyce i naukach społecznych książki są ważne, że artykuły z czasopism cytowane są także, a może przede wszystkim w monografiach. Można, ale skutek jest żaden.  PWW liczymy tak, jakby monografii w obiegu naukowym nie było. Wyliczony współczynnik pozwala więc tylko ocenić, jak często artykuł z czasopisma A cytowany jest w pozostałych czasopismach z listy B. Nic więcej.
Stawiam dolary przeciwko orzechom, że za moment IWW będzie stosowany do oceny dorobku, przy grantach, awansach itd, bo „wygodny i obiektywny jest.” Skutek tej zabawy będzie taki, że przestaniemy publikować monografie, a skupimy się na artykułach. Zresztą, taka tendencja wydaje się odpowiadać założeniom oceny parametrycznej. Immanuel Kant, gdyby żył dziś i wykładał na prowincjonalnej polskiej uczelni, „Krytykę Czystego Rozumu” opublikowałby zapewne jako powieść w odcinkach w „Zeszytach Naukowych Politechniki Pcimskiej – Opuscula Philosophica” (4 pkt), bo po zsumowaniu wszystkich półarkuszowych rozdziałów nabiłby uczelni więcej punktów, niż publikując książkę. Potem habilitowałby się na podstawie cyklu monotematycznych publikacji, których w całości nie dałoby się przeczytać.

Na zakończenie ostatni szczególik – w tej ocenie znaczenie mają tylko kryteria formalne. Jakość publikowanych prac gdzieś znika. Wystarczy, by czasopismo miało odpowiednio skonstruowaną radę redakcyjną, zespół recenzentów plus zagwarantowaną indeksację w bazach danych będzie miało punkty, niezależnie od tego, czy publikuje prace wartościowe, czy nie.