W poprzednim wpisie zająłem się krajową wizją edukacji praktycznej na poziomie wyższym. Pora spytać, czy mamy jakiś jednolity, europejski model kształcenia praktycznego, do którego dążymy? Nawet pobieżny przegląd systemów kształcenia uniwersyteckiego pokazuje nam, że nie. Co więcej, inaczej, niż widzi to Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego studia praktyczne nie muszą wcale dawać gorszego wykształcenia, czy mieć charakter masowy.
Przykładem studiów zawodowych na poziomie elitarnym są francuskie Grandes écoles, których początki sięgają XVIII w. Były one tworzone z myślą o zapewnieniu wysoko wykształconych kadr specjalistów dla administracji, wojska, biznesu i oświaty. Ich wprowadzenie zapewniło Francji na krótko przewagę technologiczną i militarną, utraconą, gdy okazało się, że samo kształcenie zawodowe nie połączone z badaniami naukowymi to zbyt mało, by utrzymać się w światowej czołówce. Wiele z nich, co w warunkach polskich dyskwalifikuje, nie ma uprawnień do nadawania stopni doktorskich. Niemniej jednak system Grandes écoles przetrwał próbę czasu i do dziś kształcą one elitę kraju (LINK, LINK). Uniwersytety natomiast kształcą masowo, przyjmując każdego, kto się nawinie. Niektóre obok stopni w naszym rozumieniu „ogólnoakademickich” nadają także licencjaty „zawodowe,” dające konkretne umiejętności zawodowe bez głębszej podbudowy teoretycznej (LINK).
Inną drogą poszli Niemcy. Obok klasycznych uniwersytetów istnieją tam politechniki (uniwersytety techniczne) oraz wyższe szkoły zawodowe. Politechniki powstały jako odpowiedź na potrzeby przemysłu – uniwersytety kształciły księży, urzędników i nauczycieli, a gospodarka potrzebowała ludzi potrafiących rozwiązywać konkretne problemy, choć niekoniecznie znających klasyczną grekę czy łacinę. W drugiej połowie XX w. pojawiły się wyższe szkoły zawodowe, kształcące pierwotnie na poziomie licencjackim, dziś dające także tytuły magistra. Programy tych studiów nastawione są na kształcenie praktyczne w wybranych zawodach, profesorowie legitymują się doświadczeniem zawodowym, nie muszą prowadzić badań i zarabiają trochę mniej, niż ich uniwersyteccy koledzy. Początkowo podział ten był dość ściśle przetrzegany, potem pojawiły się Gesamthochschulen prowadzące studia akademickie i zawodowe, obecnie podział ten powoli się zaciera – uniwersytety się upraktyczniają, wyższe szkoły zawodowe prowadzą badania naukowe itd itp. W dalszym ciągu jednak, ze względu na wymogi kształcenia praktycznego, grupy wykładowe na studiach zawodowych są znacznie mniej liczne (LINK).
Wyższe szkoły zawodowe w klasycznym rozumieniu istnieją także i świetnie działają w Finlandii, Austrii i Szwajcarii. Natomiast Anglicy poszli odmienną drogą. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu istniały tam politechniki, będące w istocie wyższymi szkołami zawodowymi, jednakże w 1992 r. lat temu przemianowano je hurtem na uniwersytety. W dalszym ciągu kształcą one przede wszystkim w dyscyplinach mających przełożenie praktyczne, jak choćby będące przedmiotem żartów „zarządzanie polem golfowym,” jednakże i tu konwergencja postępuje, a uniwersytecka młodzież zajmuje coraz to wyższe miejsca w tabelach ligowych (LINK). Nowe uniwersytety eksperymentują też z wprowadzaniem studiów doktoranckich dla „myślących praktyków” (reflective practitioner), kończących się nadaniem stopnia Doctor of professional studies (DProf, EdD, DBA itd).
Jak zatem widać, ustawodawca ma z czego wybierać, niezależnie od tego, jaką drogą pójdziemy, ważne jest to, żeby każde studia – i te „akademickie” i te „praktyczne” dawały absolwentowi solidne wykształcenie, pozwalające mu nie tylko sprawnie wykonywać pracę, ale i być świadomym, odpowiedzialnym obywatelem. Oznacza to zapewne rezygnację ze studiów masowych i przyjmowania setek chętnych na rzecz skupienia się na jakości kształcenia. Paradoksalnie kryzys demograficzny może w tym pomóc – będziemy mogli skupić się na kształceniu niewielkiej części populacji, ale za to na dobrym poziomie. O ile oczywiście uznamy, że jest to ważniejsze, niż współczynnik skolaryzacji na poziomie 99,9%. W tym ostatnim przypadku za kilkadziesiąt lat świat może wyglądać jak w nowelkach Janusza A. Zajdla – wszyscy będziemy mieć skończone studia, ale teoria automatów biletowych pozostanie gałęzią nauk podstawowych. Bo nie da się po prostu skonstruować maszyny, która zastąpi sprawnego biletera.
1 Comment
Możliwość komentowania jest wyłączona.