Zapomniane plemię świata uczelni

Wśród optymistycznych wiadomości o niebotycznych (dla danej wartości „niebotyczności”) podwyżkach na uczelniach, marzeniach o 10 polskich uczelniach w pierwszej setce rankingu najlepszych uniwersytetów świata, dyskusji o ocenie parametrycznej i finansowaniu nauki zapominamy o pewnej istotnej części świata uniwersyteckiego – pracownikach administracji.

To zapomniane plemię świata uczelni odpowiada za te wszystkie aspekty jej funkcjonowania, którymi uczeni na ogół się nie zajmują. Tymczasem ktoś musi zadbać o światło, gaz, zapas papieru, sprzątanie, porządek w papierach i to, żeby protokoły trafiły na czas tam, gdzie trzeba. Te wszystkie działania to domena uczelnianej administracji. Od portierów i konserwatorów, przez dziekanaty aż po kanclerza i kwestora.  

Dyskutując o tym, czy uniwersytet powinien być przedsiębiorczy i skupiać się na efektywnym pozyskiwaniu i wykorzystywaniu zasobów czy raczej jest świątynią wiedzy, której kapłani są wyżsi ponad tak przyziemne rzeczy jak pieniądze nie pamiętamy, że uniwersytet jest organizacją, którą należy zarządzać według określonych reguł, co wymaga wysoko wykwalifikowanego i nieźle opłacanego personelu. Chcemy, czy nie, czasy, gdy obsługa administracyjna uczelni ograniczała się do zestawu stosunkowo prostych czynności należą już do zamierzchłej przeszłości. Co więcej, także pozycja akademicka uczelni zależy od tego, jak sprawnie działają poszczególne komórki administracji – zamówienia publiczne, współpraca z zagranicą, dział badań, kadry, rachuba; „obsuwa” w jednej komórce rzutuje na funkcjonowanie uczelni jako całości.

Tymczasem płace w sektorze szkolnictwa wyższego są skonstruowane tak, by zniechęcić nawet idealistów do podjęcia pracy w administracji uczelnianej.

By nie być gołosłownym popatrzmy na przepisy dotyczące wynagrodzeń pracowników administracyjnych uczelni (LINK) i odnieśmy je do wynagrodzenia asystenta, wynoszącego w roku 2014 całe 2175 PLN i adiunkta (3500 PLN).

W wyższych kategoriach zaszeregowania rzecz przedstawia się następująco:

Kategoria XVIII (kanclerz, czyli menadżer uczelni): 2015. Dodatek funkcyjny: 570 – 2620 PLN.

Kategoria XVI ( kwestor) 1795 dodatek: 570 – 2620 PLN

Kategoria XIV (radca prawny, główny specjalista) 1757, dodatek: 230 – 570 PLN

Kategoria XII (specjalista): 1450 PLN, dodatek funkcyjny: 220 – 490 PLN

Kategoria VIII (samodzielny referent): 1260 złotych, bez dodatków funkcyjnych.

Jak zatem widać, najwyższe wynagrodzenie – kanclerskie i kwestorskie – oscyluje wokół pensji adiunkta. Wynagrodzenia pozostałych pracowników, niezależnie od ich kwalifikacji i doświadczenia zawodowego razem z dodatkami funkcyjnymi ustalone jest w najlepszym razie na poziomie asystenta. W konsekwencji zdarza się, że doświadczony pracownik administracji po 40 latach pracy zarabia tyle, co świeżo upieczony absolwent*.

Jednocześnie od tych samych ludzi wymagamy, żeby zapewnili uczonym obsługę administracyjną na poziomie umożliwiającym sprawne prowadzenie badań i dydaktyki, dbali o współpracę  z otoczeniem, władali językami i w ogóle myszy szybciej chwytali.

Następnym razem, zanim dołączymy się do chóru narzekających na uczelnianą biurokrację pomyślmy, co byśmy zrobili, gdyby ci nasi koledzy i koleżanki, którzy mimo wszystko starają się robić dobrą robotę w dziekanatach, sekretariatach i gdzie indziej doszli do wniosku, że lepiej im będzie w biznesie… 

Istnienie uczelni zależy bowiem nie tylko od zaangażowania i poświęcenia tak sobie opłacanych uczonych, ale także od zaangażowania i poświęcenia jeszcze gorzej opłacanych pracowników administracji.  Członków zapomnianego plemienia, o którym przy konstruowaniu przepisów płacowych jakoś tak się przypadkiem zapomina.

 

 

* Różnicę tę niweluje nieco fakt, że na stanowiskach asystenckich zatrudnia się ostatnio także osoby z doktoratami (o ile w ogóle jeszcze zatrudnia się w tej kategorii, zważywszy, że asystenta z doktoratem znacznie trudniej zwolnić, niż adiunkta), mamy więc wtedy do czynienia z pracownikiem mającym za sobą 3 – 4 lata studiów doktoranckich.