Drapieżca na liście B

W ramach prezentu na Nowy Rok MNiSW opublikowało nowość – WYKAZ CZASOPISM PUNKTOWANYCH 2014. Nadal nie ujęto w nim AcP, IPrax, RabelsZ, SJZ, RTDCiv i innych takich tam badziewnych piśmideł, których szanujący się cywilista do ręki nie weźmie bez obrzydzenia. Za to pod pozycją 2326 listy B można znaleźć US – China Law Review wydawany przez David Publishing, chińskiego wydawcę obecnego na tzw. „liście Beall’a nierzetelnych wydawców czasopism żerujących na naiwności uczonych z krajów ogarniętych punktozą, impaktozą i ubóstwieniem publikacji zagranicznych.  Szerszą analizę działalności tego wydawcy można znaleźć na blogu J. Beall’a. Opis kontaku z wydawcą US – China Law Review, żądającego od autora 720 USD za publikację rzekomo zrecenzowanego tekstu tudzież podania (UWAGA! UWAGA!) jaką dyscypliną naukową zajmuje się autor można znaleźć na blogu A. I. Pribetica, który nie dał się nabrać wydawcy. Oczywiście, są tacy, co zapłacili i się cieszą, a nawet rosną w dumę – przykład czytelnik może znaleźć na stronach indonezyjskiej  Universitas Bravijaya.

Pokazuje to pewną ułomność naszego systemu tworzenia wykazu czasopism punktowanych, opartego na prostych kryteriach formalnych i nadmiernym zaufaniu do wydawcy. Przez najbliższych parę lat US -China Law Review i parę innych czasopism (nie z mojej dyscypliny, pozostawiam czytelnikom bawienie się w detektywów) zapewnią jednostkom naukowym dostawę punktów do parametryzacji, a autorom jakże cenionych przy ocenie dorobku, dowodów współpracy i renomy międzynarodowej. Nie to jest jednak istotne. Ważne jest to, że nasza lista czasopism punktowanych MOŻE POSŁUŻYĆ DO UWIARYGODNIANIA PREDATORY PUBLISHERS I CZASOPISM ŻERUJĄCYCH NA NAIWNYCH AUTORACH. Taki wydawca z łatwością uzyska wpis na listę, często nawet z wysoką punktacją. Kolejnym krokiem będzie podawanie przezeń informacji o uznaniu wysokiej jakości czasopisma przez ministerstwo nauki kraju członkowskiego UE. Marketingowo wywrze to lepsze wrażenie, niż chwalenie się dętym Impact Factor przyznawanym przez Instytut Informacji Punktowej Republiki Kiribati albo   Reseau des Sciences (Ouagadougou, Burkina Faso). W ten sposób MNiSW i lista czasopism punktowanych mogą być wykorzystywane sit venia verbo jako narzędzia prania brudnej nauki. Odbiłoby się to negatywnie na prestiżu polskiej nauki i wiarygodności Rzeczpospolitej. W dodatku nikt, poza zespołami oceniającymi na potrzeby parametryzacji nie traktowałby listy czasopism punktowanych poważnie.

Szczęśliwego Nowego Roku!

Reklama

9 Comments

  1. Pingback: Doktrynalia's Blog
  2. Swoja droga, nasz ukochany IndexCop rowniez trafil na czarna liste Beall’a, wiec dalsze korzystanie z uslug tej (pardon le mot) firmy chyba nie wchodzi w gre. P.Kulczycki pisal o nadchodzacych zmianach, o wlaczeniu Scopusa w punktacje… Zobaczymy.
    Poki co, uwazam ze wreszcie slusznie zdenuncjowano IC; ThomsonReuters i Scopus owszem wymagaja standardow wydawniczych, ale jako warunku wejscia do systemu; wartosci samych indeksow wyliczaja wylacznie na podstawie cytowan. Problem zaczyna sie, co tworzy baze tych cytowan…

  3. Owszem, IC wylądował na czarnej liście. Nawet któryś z komentatorów zauważył nieproporcjonalnie dużą liczbę czasopism z Polski i za chińskiego boga nie mógł zrozumieć, skąd tyle polskich czasopism w gronie najlepszych światowych…

  4. Ja to odebralem jako slabosc IC – uprawianie kultu cargo, ale niech tam bedzie, ze jestesmy peletonem swiatowej nauki i ostrzem w „sutting-edge”; bylebysmy sie nie pocieli!

  5. Nie rozumiem złośliwości pod adresem pism chińskich, indonezyjskich czy tych z Kiribati. Dla naukowców z tych krajów polskich naukowiec to egzotyka. Trochę szacunku dla krajów leżących na antypodach.

  6. @Agnieszka To nie jest złośliwość pod adresem pism chińskich czy z Kiribati. Wydawca akurat użył Chin w tytule i tyle. Inna sprawa, że wiele tych drapieżczych wydawnictw żeruje na uczonych z krajów rozwijających się, zwłaszcza takich, które wymagają „umiędzynarodowienia,” publikowania w czasopismach światowych i broń Boże w języku ojczystym. Uczeni ludzie naiwni, więc często się nabierają, a przykład jest w linku pod koniec posta. Co gorsza, drapieżni wydawcy są coraz bardziej przebiegli i coraz trudniej połapać się, czy mamy do czynienia z rzetelnie redagowanym czasopismem.

  7. A kto zabroni drapieżcy rzetelnie redagować czasopismo?
    Jeśli za publikację artykułu płaci się 500 EUR to można za 5 EUR od artykułu zatrudnić nauczyciela z pobliskiej siedzibie czasopisma podstawówki aby czytał i poprawiał – czy wtedy przestaną być drapieżne?

  8. @niskalika – drapieżca nie jest drapieżcą, bo żąda pieniędzy za publikację. Jest drapieżcą, bo publikuje byle co, byle jak i nie sprawdza jakości tekstu (naukowej, redakcja językowa jest sprawą wtórną). Drapieżca publikuje nawet największe bzdury, a przy tym udaje, że poddał je procesowi recenzji. Najczęściej usiłuje jeszcze podeprzeć się autorytetem jakiejś instytucji lub (zazwyczaj lipnym) wskaźnikiem scientometrycznym. Gdyby drapieżca rzetelnie redagował czasopismo, przestałby być drapieżcą.

Możliwość komentowania jest wyłączona.