Płaca minimalna normalsów i uczonych

Asumpt do tego postu dały dwie informacje – o podniesnieniu płacy minimalnej do poziomu 2000 PLN i druga, że MNiSW nie przewiduje kolejnych podwyżek, bo złote czasy już były i pływamy w dobrobycie niczym pączki w maśle.

Postanowiłem zrobić 2 ćwiczenia: po pierwsze sprawdzić, jaka jest relacja wynagrodzenia minimalnego przewidziana dla każdego pracownika w relacji do wynagrodzeń nauczycieli akademickich. Po drugie – sprawdzić, jak ta relacja wygląda w trzech innych krajach – Wielkiej Brytanii, Niemczech i Francji. Zakładam, że przy różnych kosztach życia i poziomach rozwoju kraju relacja płacy minimalnej do wynagrodzenia uczonego powinna być podobna, chyba że któryś kraj uznaje, że uprawianie nauki to fanaberia, a uczeni i tak nic ciekawego nie wyprodukują, więc można im grosze płacić. Albo odwrotnie – stawia na rozwój nauki i przeszacowuje wynagrodzenia nauczycieli akademickich.

W przypadku polskim sprawa jest łatwa, bierzemy stosowne rozporządzenie (tu wersja pierwotna, żebyśmy mogli zobaczyć, jak nam kokosy rosły) i dzielimy minimalne stawki zaszeregowania przez proponowaną płacę minimalną. Wychodzi nam coś takiego:

  • asystent 1,22 płacy minimalnej
  • asystent z doktoratem – jak wyżej, bo tej kategorii zaszeregowania rozporządzenie nie przewiduje
  • adiunkt 1,91 płacy minimalnej
  • adiunkt z habilitacją 2,15 płacy minimalnej
  • prof. nzw. 2,3 płacy minimalnej
  • prof. nzw. z tytułem 2,6 płacy minimalnej
  • prof. zwyczajny 2,69 płacy minimalnej

No to teraz spróbujmy pokusić się o zrobienie takiej wyliczanki dla innych krajów. Niekoniecznie bardzo naukowe, bo wymagałoby to więcej wysiłku, niż chcę poświęcić wpisowi na blogu, ale powinny dać z grubsza odpowiedni rezultat.

Wielka Brytania ma minimalną stawkę godzinową na poziomie 7.20 GBP. Przyjmuję 40-godzinny tydzień pracy (UWAGA: to się nie musi zgadzać  z przepisami brytyjskimi) i odpowiednio przemnażam stawkę godzinową. Wynagrodzenia uczonych wzięte stąd, przy czym dla profesora przyjąłem nie widełki, a podaną na przywołanej stronie kwotę. Wychodzi nam tak:

  • Lecturer A 1,7 – 2 płacy minimalnej,
  • Lecturer B 2,0 – 2, 6  płacy minimalnej
  • Senior Lecturer/Reader 2,6 – 3,8 (stanowiska między doświadczony adiunkt a prof nzw +/-) płacy minimalnej
  • Professor 4,3  płacy minimalnej.

Teraz Niemcy. Tu płaca minimalna to 8.5 EUR za godzinę. Pracownicy naukowo-dydaktyczni mają dość skomplikowaną strukturę płac, tu ograniczę się do kategorii W (Wissenschaft) i wynagrodzeń kategorii W1 (Juniorprofessur – zbliżone do naszego adiunkta bez habilitacji), W2 i W3 (nie ma innego zaszeregowania, te same kategorie obowiązują w wyższych szkołach zawodowych, gdzie od profsora wymaga się doktoratu i doświadczenia zawodowego, ale nie habilitacji). Ponieważ w każdym landzie wynagrodzenia te są trochę inne, wziąłem dane dla sąsiadującej z nami Saksonii. I wyszło mi tak:

  • W1 – 2,85 płacy minimalnej,
  • W2 – 3,7 płacy minimalnej,
  • W3 – 4,9 płacy minimalnej.

Na koniec Francja tu sytuacja jest prosta, jeśli chodzi o płacę minimalną, natomiast wynagrodzenia kadry są zależne od stanowiska, stażu, rangi. Uproszczne wytłumaczenie who is who daje Wikipedia Przetworzenie tych tabel na coś rozsądnego przekracza moje wakacyjne zdolności intelektualne, wziąłem pod uwagę wynagrodzenia ze środka skali dla każdej kategorii zaszeregowania. Wyszło, jak następuje:

  • Maîtres de conférences 2,26 płacy minimalnej,
  • Maîtres de conférences HC/ professeurs des universités 2ème classe 2,75 płacy minimalnej.
  • Professeurs des universités 1ère Classe 3,55 płacy minimalnej
  • Professeurs des Universités Classe Exceptionnelle 4,26 płacy minimalnej.

 

Jak widać z tego, niefachowego i pobieżnego, przeglądu, nasze płace w sektorze szkolnictwa wyższego wydają się być niedoszacowane. Oczywiście, część uczelni płaci więcej, niż minimum, zwłaszcza pracownikom samodzielnym, jednakże sytuacja, w której dopuszczamy, by pensja profesora zwyczajnego proporcjonalnie odpowiadała pensji pracownika na początku kariery jest niezrozumiała. Zauważalne jest także spłaszczenie płac, bo profesor zwyczajny zarabia 2,2 tego, co początkujący asystent. Nadto można zaryzykować hipotezę, że opłaca się zostać adiunktem/starszym wykładowcą i potem zająć się tylko dydaktyką i ewentualnie zarabianiem poza uczelnią. Renta (zysk) z kolejnych stopni i tytułu są niewspółmiernie małe w stosunku do wysiłku włożonego w ich uzysanie. I może dlatego, że ludzie umieją liczyć, a nie ze względu na starych, niekompetentnych profesorów blokujących kariery młodzieży, mamy lukę pokoleniową i stosunkowo niewielkie jak na kraj tej wielkości, osiągnięcia w światowych rankingach*.

 

* Nie oznacza to, że podniesienie pensji jest lekarstwem na wszystko, choć jest dobrym początkiem. Jednocześnie trzeba by zadbać o jakość,  by nie okazało się, że posada na uczelni jest wygodnym źródłem stałego dochodu dostępnym tylko tym, którzy mają koneksje rodzinne lub polityczne.

EDIT (31.07.2016)

Przypadkiem trafiłem na ogłosznie o pracy indyjskiego uniwersytetu. Do zerknięcia tutaj.

Pensja 30-40 tys. USD rocznie (netto, bo zwolnione od podatku), czyli o niebo więcej, niż minimum krajowe, 98% dodatku drożyźnianego (dearness tax to chyba tak należy tłumaczyć), 25% dodatku mieszkaniowego, 2000 USD na badawcze waciki (wyjazdy, książki itd).W sumie – pomarzyć.

Indie w rankingu AWRU mają 1, słownie: jedną uczelnię. W rankingach poszczególnych dyscyplin nieco więcej i bardzo się starają. W rankingu BRICS Times HE wypadają całkiem nieźle – 16 uczelni, z tego 9 w pierwszej setce. Uczelnie te są notowane w rankingu THE od połowy drugiej setki począwszy. Dla porównania Polska w tym samym rankingu ma siedem uczelni, najlepsze w piątej setce. W rankingu BRICS THE mamy tylko jedną uczelnię w pierwszej setce. Być może zatem punktem odniesienia powinny być nie kraje europejskie, ale inne rozwijające się?

 

 

4 Comments

  1. @Piotr Tafiłowski No, ok, to zawsze było hobby i już Veblen zaliczał profesorów do tych grup społecznych, których zarobki są zbyt niskie, by zapewnić im poziom życia odpowiedni do statusu społecznego. Co do blokowania – to jest generalnie „urban legend” rozpowszechniana przy kolejnych debatach o reformie nauki i szkolnictwa wyższego na zasadzie „sexagenarios de ponte.” Natomiast w poszczególnych dyscyplinach, owszem, zdarza się, że ktoś jest blokowany. W jednych działkach jest to bardziej widoczne, a w innych nie. Od procedury „namaszczania na następcę na katedrze,” przez ustalanie kolejności awansów (najpierw moi uczniowie/rodzina, potem ewentualnie reszta) po zwykłe utrącanie zdolniejszych i podpadniętych (po Internecie chodzą superrecenzje w postępowaniu habilitacyjnym z informatyki pokazujące, co można młodszemu koledze zrobić)

  2. Zapewne, w takich „dynastycznych” dziedzinach, jak prawo czy medycyna, dochodziło (dochodzi?) do blokowania jednych kandydatów po to, by wypromować innych, swojaków, dzieci czy innych pociotków, ale to inny rodzaj patologii niż „dialektyczna” walka pokoleniowa. W humanistyce (bo o tym się mogę wypowiadać), patologią jest „chów wsobny” i zatrudnianie ludzi z najbliższego otoczenia. Dla mnie jest trochę niepoważne, gdy ktoś od studiów magisterskich aż po profesurę związany jest z jednym instytutem, ale też rozumiem, z czego się to bierze (nie zawsze ze złej woli, kolesiostwa i nepotyzmu; dyskutowaliśmy o tym w innym miejscu – https://www.facebook.com/groups/1717566555188577/permalink/1739939072951325/ – ale to już jest całkiem off topic w stosunku do Pańskiego tekstu:) ).Pozdrawiam

  3. Oczywiście, to jest margines. I to nie ze względów „dynastycznych” – po prostu czasem ktoś jest stereotypowym szefem, starającym się pozbyć zdolnych podwładnych, czasem ma źle pojętą lojalność (chów wsobny), czasem jest za bardzo rodzinny, a czasem (kolejność) działa źle pojęta troska o jakość („za młody”) lub presja otoczenia. Najbardziej drastyczne przypadki, jakie znam to akurat nauki humanistyczne, społeczne i techniczne. Ale są także ośrodki, gdzie po staremu, studiujące dziecko pracownika musi starać się 2x bardziej, żeby przetrwać.

    „Dialektyczna” walka pokoleniowa to urban legend, tu się zgadzamy.

    „Chów wsobny” rzeczywiście jest problemem, natomiast brakuje mechanizmów zachęcających do zróżnicowania zatrudnienia. W tej chwili tylko młode ośrodki mają do tego motywację. No i jak wytłumaczyć na uczelni, na której wszyscy są w jednym miejscu od studenta do grobu i publikowali tylko u siebie, że to jest konieczna zmiana? No i dochodzi jeszcze jeden problem – niesamodzielnych samodzielnych, którzy raczej wolą być adiunktami w bezpiecznym miejscu, niż pójść na swoje do innego ośrodka.

    Strasznie zeszliśmy off topic, ale to też coś, czym warto się zająć.

Możliwość komentowania jest wyłączona.