Algorytm dotacji a limity przyjęć na kierunkach regulowanych

Pisanie ustaw jest zajęciem ryzykownym. Każda, nawet drobna zmiana może wywołać dalekosiężne i często nieprzewidziane przez ustawodawcę skutki. Dlatego proces legislacyjny jest długi, a dla projektodawcy nieprzyjemny – wszystko ślimaczy się niemożebnie, mnóstwo ludzi się czepia i zgłasza uwagi itp. itd. MNiSW chce wprowadzić nową ustawę w trybie ekspresowym, założenia mają być przedstawione dziś, projekt gotów we wrześniu a ustawa miałaby obowiązywać od roku akademickiego 2018/19. Istnieje więc ryzyko, że część, na pierwszy rzut oka dobrych, pomysłów okaże się katastrofalna, bo nikt nie miał czasu się im na serio przyjrzeć.

Takim mimowolnym zatrutym podarunkiem może okazać się wprowadzenie państwowych limitów przyjęć na kierunki kształcące w zawodach regulowanych (np. na prawie). Na pierwszy rzut oka jest to rozwiązanie w stylu win-win. Prowadzące te studia jednostki ograniczą liczbę studentów, co przyczyni się do większej selektywności przy naborze na studia, będą mogły prowadzić zajęcia w małych grupach, co pozwoli na lepszą pracę ze studentem itd. Tam, gdzie jest nadmiar osób wykonujących dany zawód limitowanie przyjęć pozwoli sterować liczbą osób wchodzących na rynek i zapewnić należytą podaż usług danego rodzaju. Uczelnie prywatne będą mogły konkurować z publicznymi jakością i przyjąć nadwyżkę tych, którzy nie dostali się na kierunki objęte numerus clausus.

No i wszyscy będą zadowoleni, nieprawdaż? Skoro tak, to dlaczego się czepiam?

Otóż ta zmiana wpłynie na finanse uczelni publicznych i to w sposób nieoczekiwany. Istotne zmniejszenie naborów na kierunki regulowane umożliwi wprawdzie nauczanie w małych grupach przy niezmienionej obsadzie kadrowej, studia takie staną się dla uczelni niezwykle kosztowne, wręcz na granicy opłacalności. Może się okazać, że będą deficytowe. Wzrośnie bowiem koszt wykształcenia studenta. Jeśli dotychczas uczelnia na kierunku x kształciła np. 100 studentów, a po wprowadzeniu limitów będzie ich kształcić 50, to koszt wykształcenia studenta wzrośnie dwukrotnie. Na kierunkach wymagających dużej liczby pracowników, a często także aparatury, problem ten niweluje się wprowadzając dla nich w algorytmie dotacji podstawowej wyższy współczynnik kosztochłonności. Jeśli zatem obecnie kosztochłonności prawa wynosi 1, to należałoby przyjąć, że po ograniczeniu limitów powinien on być odpowiednio większy. Jeśli nie wprowadzimy tej zmiany, uczelnie będą miały trzy wyjścia a) zrezygnować  z prowadzenia prestiżowego, ale deficytowego kierunku, b) zwolnić część kadry tak, by utrzymać minima kadrowe i limit 1 pracownik w minimum na 50 studentów oraz c) nie wprowadzać rozwiązań projakościowych i utrzymywać duże grupy ćwiczeniowe (w naszym przykładzie oznaczałoby to 1 lub 2 grupy ćwiczeniowe zamiast optymalnych 5). Rozwiąznia b i c mogą wystąpić łącznie.

Drugi problem związany jest z algorytmem finansowania uczelni i występującym w nim współczynnikiem SSR (Staff-to-Student-Ratio), który ma wynosić optymalnie 13 dla całej uczelni. Jak wiadomo, na uniwersytecie są kierunki bardziej i mniej popularne, więc dla każdego wydziału współczynnik ten wygląda inaczej. Dzięki temu, że liczymy go globalnie, uczelnia może utrzymywać kierunki ważne, ale niszowe oraz te bardziej opłacalne. Dla małej uczelni zatrudniającej 100 pracowników naukowo – dydaktycznych oznacza to, że może sobie pozwolić na kształcenie 1300 studentów. Z tego np. 900 może się kształcić na kierunkach popularnych, takich jak zarządzanie, prawo czy pielęgniarstwo, a pozostałych 400 rozłoży się pomiędzy kierunki niszowe, jak matematyka czy filozofia. SSR będzie wynosił 13 i wszystko będzie w porządku.

Jeżeli wprowadzimy limity przyjęć np. na prawo, uczelnia z naszego przykładu będzie miała kłopot. Jeśli dotychczas przyjmowała 100 studentów rocznie (liczby dobrane tak, żeby łatwiej się liczyło), to okaże się, że spośród 1300 studentów prawie 40% to prawnicy. Jeśli zmniejszymy limity o połowę, z 500 studentów prawa zrobi się 250. Przy niezmienionym naborze na pozostałe kierunki (a trendy raczej zostają stałe), liczba studentów spadnie do 1050, a SSR do  10,5. Odbije się to w dość istotny sposób na finansach uczelni.

Autorzy pomysłu limitowania studiów myśleli zapewne o potrzebie podniesienia jakości. Sam z tego względu byłbym gotów mu przyklasnąć. Skutki uboczne są efektem tego, że założenia do projektu obejmują tylko to, czego zażyczyło sobie ministerstwo, więc ich autorzy nie zrobili dogłębnej oceny skutków regulacji. Zespoły Ustawy 2.0. nie dysponowały też (o czym należy pamiętać) środkami pozwalającymi na jej przeprowadzenie (granty na przygotowanie założeń nie były jakoś przesadnie wysokie), pracowały też pod presją czasu. Identyfikacja ryzyk  (jeśli to ryzyko, a nie efekt celowej polityki) i wskazanie środków zaradczych należy do ministerstwa, a także do podmiotów konsultujących kolejne iteracje projektu.