Habilitacja: wariant ekstrawagancki

Jak wiadomo, w Ustawie 2.0. habilitacja zostaje jako certyfikat uprawniający do prowadzenia doktoratów (czyli tak, jak dzisiaj), ale prawa habilitacyjne zostają przeniesione z wydziałów na uczelnie, i to tylko te kategorii A. I w tym miejscu pojawia się pytanie: po co? Skoro uprawnienie będzie należeć do uczelni, to logicznie organem nadającym habilitację będzie senat, ewentualnie – rektor. Czyli o habilitacji z matematyki będą rozstrzygać także poloniści, historycy, muzycy i plastycy. Wszyscy oczywiście wybitni, ale matematykę znający głównie ze słyszenia.
W tych okolicznościach przyrody chciałbym zaproponować prostą procedurę habilitacyjną, pozwalającą oderwać nadawanie stopnia/certyfikatu od posiadania jakichś szczególnych uprawnień. Wystarczy, by kandydat do stopnia zaproponował 10 pracowników samodzielnych jako potencjalnych recenzentów, a Centralna Komisja, jej następca prawny lub senat uczelni (obojętne) losował z tej liczby 5 osób, z których każda przygotowywałaby recenzję dorobku. Jeśli co najmniej 3 z tych 5 recenzji byłyby pozytywne, kandydat dostaje habilitację, nadawaną przez senat lub rektora. Analogiczna procedura mogłaby dotyczyć procedur nadawania tytułu profesora, przy czym kandydat wskazywałby 10 recenzentów – profesorów tytularnych lub ich zagranicznych odpowiedników. tych Tytuł byłby nadawany przez rektora lub senat, co wzmocniłoby autonomię uczelni i uniezależniłoby ją od kaprysów władzy wykonawczej.

Prosto, łatwo, szybko, a w dodatku procedura byłaby, uwaga: ZDEREGULOWANA.

Ktoś kupi? Za punkty w parametryzacji (aplikacja produktu) dopracuję szczegóły 😉

8 Comments

  1. Ale zachowujemy kilka baniek wynagrodzenia za recenzję? To ja zgłaszam swoją kandydaturę do Banku Recenzenckiej ??ermy: wysmaruję uniwersalną recenzję pozytywną w korespondencji seryjnej worda, podmieniać się będzie tylko nazwisko delikwenta, tytuł rozprawy, tytuły dzieł i zaczerpnięte z autoreferatu zdania opisujące ważność i doniosłość każdego wkładu z osobna i wszystkich razem wziętych. Analiza z syntezą, antytezą i wnioskiem. Jak się fama rozniesie, będę diamentowym recenzentem z pokaźną sumką w banku.

  2. A teraz tego nie można? Rekordzista robił bodaj 50 recenzji rocznie. Jeśli zechce Pan(i) podać nazwisko, dyscyplinę i afiliację radom wydziałów i CK będzie łatwiej żyć.

  3. Ale teraz adiunkt wybiera sobie tylko jednego recenzenta. Chyba że nie ma znajomych w radzie, wtedy kicha, człowiek zostaje pozbawiony nawet tego iluzorycznego wpływu na własny los.
    Teraz dopiero zauważyłem, że w Pana propozycji delikwent zgłasza aż 10 nazwisk, niby profesorant jakiś. Dziesięciu pewnych znajomych to ja nigdy nie miałem, ech, znów ten element niepewności… Jeśli jednak to kandydat miałby zgłaszać te 10 nazwisk, to część naszych kolegów, zwłaszcza tych pryncypialnych, NIGDY nie zostanie zgłoszona; natomiast 4-5 przyjaciół to już się znajdzie, a to oznacza średnio 2 pozytywne recenzje z tych wymaganych 3. Jak ktos jest protegowanym dużego Misia, ooooo, to i 10 nazwisk się znajdzie, a teraz to jednak Miś musi być w CK i nie każdy Pułtusk (z całym szacunkiem dla Ostrołęki) ma aż takie chody.

    A tak serio, to Pana ekstremalnej propozycji nikt w środowisku nie zaakceptuje, bo ona oznacza oddanie waaadzy jakimś losowaniom i – to najgorsze – samemu adiunktowi. Żeby chociaż dobrze płacili, to by wszyscy machnęli ręką, ale nie dość, że płacą marnie, to jeszcze chcą nam to poczucie ważności, mocy wpływania na czyjś los odebrać? To czym my się od kasjerki w Biedronce byśmy jeszcze różnili, poza nienormowanym czasem pracy i brakiem odpowiedzialności finansowej?

  4. A tak na serio, to jest tylko szkic rozwiązania. Natomiast chętnie bym przeczytał Pańską propozycję, jak to powinno wyglądać, bo większość mi znanych wymaga albo wskazania recenzentów przez wewnętrzne ciało uniwersyteckie, organ zewnętrzny, albo kandydat wskazuje, kto zna jego dorobek (wykluczeni są zwykle małżonkowie, konkubenci, promotorzy, koledzy z wydziału itd). Czy ktoś zaakceptuje, to tak na serio nie wiem, zaproponowałem coś, co może działać i mieści się w praktyce światowej. BTW – owszem, 10, bo jak Pan zauważył pewnie, procedura habilitacyjna i „uprofesorzenie” wiele się od siebie nie różnią.

  5. Po co profesury i habilitacje? No po co?
    Dopracować wymagania do oceny okresowej i okresowo wynagradzać za pracę. Po co płacić za tytuły? Winno płacić się za wykonaną pracę!!!
    Oczywiście wymagania należy podnieść, a negatywnie wypadających profesorów i habilitantów zwalniać.
    I oszczędniej i zdroworozsądkowo.
    Publikacja to przekazanie wyników pracy intelektualnej tą cechę winien mieć każdy pracownik naukowy, więc w tym względzie nie ma różnicy między pracownikami naukowymi, więc po co pracowników naukowych różnicować stopniami? Należy różnicować wynagrodzeniem wedle zróżnicowanych wyników ich pracy tak jak to powinno być. Jeśli obecny profesor chce więcej zarabiać niech więcej pracuje naukowo, a nie gra swoim tytułem na obecnie zdeformowanym rynku pracy dla naukowców.

  6. Profesura i habilitacja to żadna ocena okresowa.
    Habilitacja w przeszłym wykonaniu to czytanie pracy habilitacyjnej przez ludzi z tytułami, którzy mało się w temacie habilitacji orientują.
    Dziś profesura i habilitacja to zliczanie artykułów i punktów.
    Nikt nie ocenia jakości tych artykułów.
    Ja nawet widziałem śmieć opublikowany w czasopiśmie za 30 pkt, więc co.
    Obecnie habilitacja i profesura to atrapa, do oszukiwania przez środowisko naukowe narodu, że środowisko naukowe dba o poziom, aja widzę wiele miernot z tytułami profesorskimi.
    Należy odejść od habilitacji i profesury i na co dzień wymagać wyników pracy to jest w okresie na przykład 3 lat.

Możliwość komentowania jest wyłączona.