Czy po Ustawie 2.0 będzie potrzebny tytuł naukowy?

Z ostatnich doniesień na temat ustawy 2.0 wynikają trzy rzeczy dotyczące rozwoju zawodowego pracowników naukowych: po pierwsze, habilitacja będzie „tylko” uprawnieniem do prowadzenia doktoratów nie przekładającym się na żadne inne uprawnienia. Znikają minima kadrowe (jak rozumiem – wszystkie, także te potrzebne do nadawania stopni naukowych), więc studia będą mogły mieć obsadę kadrową złożoną z samych magistrów i będzie gites. Po drugie – prawa do nadawania stopni doktora i doktora habilitowanego będą miały jednostki o odpowiednio wysokiej kategorii badawczej. Teoretycznie możliwa jest więc sytuacja, w której o nadaniu doktoratu lub habilitacji będą decydowały rady jednostek, w których nie ma ani jednego członka z habilitacją. Oczywiście, o ile stopnie będą nadawane przez organy kolektywne uczelni, a nie np. przez rektora zatwierdzającego decyzję komisji egzaminacyjnej. Idem jeśli chodzi o odnowioną CK, w której będą zasiadać autorzy dwóch artykułów. Po trzecie – profesorem nadzwyczajnym będzie mógł zostać dydaktyk bez habilitacji, ale z osiągnięciami dydaktycznymi.

Czego tu brakuje? Primo – jasnego określenia, jakie będą kryteria uzyskania habilitacji. Wiemy o losowaniu recenzentów, o powrocie superrecenzji (gość, który mnie zna i być może nie lubi będzie mógł bezkarnie napisać o mnie wszystko, a ja nawet nie będę mógł podnieść zarzutu konfliktu interesów, bo nie wiem kto zacz), z których zrezygnowaliśmy kilkanaście lat temu, bo były źródłem patologii. Secundo – jasnego określenia kryteriów uzyskiwania profesur przez dydaktyków. Tu MNiSW milczy. Widać chce, żeby było tak, jak było. Dziś o awansach na stanowiskach dydaktycznych decyduje uczelnia. Zazwyczaj wymagając tylko stażu pracy. Czyli utrzymujemy ścieżkę dydaktyczną kariery jako stygmatyzujące wyjście awaryjne dla tych, co nie zrobili habilitacji, a nie potrafimy nawet ogólnie określić, czym są „wybitne osiągnięcia dydaktyczne,” choć oczywiście wzorce obce do wykorzystania są, starczy właściwe słowa kluczowe w Googla wpisać. Tertio i jest to clue tego posta odpowiedzi na pytanie, po co jest tytuł naukowy?

Obecnie tytuł naukowy pełni trzy funkcje: mile łechce ego uczonego, po drugie uprawnienia habilitacyjne wymagają odpowiedniej liczby profesorów „tytularnych,” po trzecie wreszcie prawa wyborcze do niektórych gremiów naukowych uzależnione są od bycia profesorem z tytułem. Według przecieków w Ustawie 2.0 tytuły przestaną się liczyć jako przepustka do CK i paru innych gremiów, minima kadrowe też odpadają, zostaje tylko łechtanie ego i możliwość miażdżenia przeciwnika argumentem, kto jest prawdziwym profesorem, z lubością stosowana w swoim czasie w stosunku do zagranicznych uczonych, z których żeaden nie był „profesorem w polskim znaczeniu tego słowa.” Zostanie jeszcze spór o tytulaturę i podział na profesorów przednich i odtylcowych. No i jeszcze urocza możliwość dyskryminowania zagranicznych uczonych, których nie będzie można zatrudnić na stanowisku profesora zwyczajnego, bo nie posiadają najwyższych krajowych kwalifikacji (mogą mieć Nobla, ale tytułu nie).

Czy nie prościej byłoby więc zrezygnować z tytułu, uznać, że istnieją tylko doktorat jako najwyższy stopień, habilitacja jako kwalifikacja do promowania doktorów i równie sformalizowana procedura oceny wybitnych osiągnięć dydaktycznych. Wtedy hierarchia wyglądałaby tak:

asystent – doktorant, starszy asystent (z doktoratem), profesor (z habilitacją) dla pracowników naukowych i naukowo-dydaktycznych oraz wykładowca, starszy wykładowca profesor dydaktyczny/docent/cokolwiek dla dydaktyków.

Prosto, jasno, odformalizowane i zderegulowane  do bólu. I bez możliwości oszczędnościowej żonglerki etatami, zatrudniania samodzielnych jako adiunktów, profesorów zwyczajnych jako nadzwyczajnych itd. Tylko prosto, jasno i zderegulowanie to chyba za mało dla konserwatywnych liberałów.

*Dzisiejszy wpis był sponsorowany przez cyfrę 3.

 

 

 

7 Comments

  1. Tytuł naukowy, stopień generalski i godność sędziego traktowane są jak nobilitacja, przyjęcie do stanu szlacheckiego. To coś znacznie więcej, niż miłe łechatnie ucha. Ja wcale nie żartuję.

    Podobnie jest zresztą z sakrą biskupią, ale kto inny ją nadaje.

  2. Dzisiejsze wymagania w celu uzyskania habilitacji można podzielić na 8 lat i wstawić jako minimum w ocenie okresowej na rok. Tak w ciągu pozytywnej dwukrotnej 4-letniej okresowej ocenie wymagania habilitacyjne są spełnione i habilitację można nadawać z automatu, ale czemu miałaby ta habilitacja służyć, skoro i tak w kolejnych latach trzeba wymagania habilitacyjne znów spełniać, aby wciąż pracować na uczelni. Niewielu będzie takich, którzy tego nie spełnią, więc czym takim nadzwyczajnym wyróżniają się obecni habilitanci i profesorzy.
    Tutaj wyraźnie wśród krytykantów zniesienia tytułu habilitacyjnego i profesury dominuje teza, że owi ci z habilitacjami i profesurami są mądrzejsi od tych bez. Po pierwsze przemawia pycha a po drugie jest to nieuzasadnione w żaden sposób, gdyś mądrzejsi wcale nie muszą się poddawać wyścigowi szczurów w obszarze kariery naukowej.

  3. Jeżeli złożę wniosek, to (a) w celu wykonania skromnego przeskoku do wyższej kategorii zaszeregowania w siatce płac; (b) w celu podłechtania własnego ego, ale też uzyskania nieco lepszej pozycji w podchodach wewnątrzwydziałowych; (c) powód główny: uzyskanie prawa do przejścia na emeryturę o 5 lat później.

    Minusy: (1) w dalszym ciągu trzeba będzie utrzymywać rodzinę z chałtur; ale jakże to tak, czy wypada s-pełnionemu profesorowi 50+ chałturzyć? Czyli – zwiększenie dysonansu poznawczego swojego, rodziny i znajomych między domniemaną pozycją społeczną a statusem majątkowym. (2) Dotąd uważałem, że to profesura belwederska jako najbardziej odpowiedzialna powinna zajmować zaszczytne stanowiska i pełnić funkcje wszelakie, więc jaki miałbym argument, by się od tego nieznośnego brzemienia dalej wymigiwać?

  4. Z przecieków wynikało, że prawo wyborcze do Rady Doskonałości Naukowej będą miały osoby posiadające stopień dr hab.

    „Czym będzie Rada Doskonałości Naukowej? Zastąpi Centralną Komisję do spraw Stopni i Tytułów Naukowych. Każda z dyscyplin będzie reprezentowana przez trzy osoby posiadające tytuł profesora lub stopień doktora habilitowanego wybrane przez osoby posiadające stopień doktora habilitowanego. Warunkiem członkostwa w radzie ma być znaczący i aktualny dorobek naukowy autorstwo co najmniej jednej książki wydanej przez wydawcę ujętego w ministerialnym wykazie lub dwóch artykułów opublikowanych w czasopismach naukowych z listy MNiSW. Pomysł przez ekspertów jest oceniany pozytywnie.” (za rp.pl).

Możliwość komentowania jest wyłączona.