Żeby nie było, że tylko narzekam, a nic konstruktywnego nie proponuję, wariant ewaluacji de lege ferenda, pozwalający, zdaniem piszącego te słowa, uniknąć części dotychczasowych problemów, choć pewnie i stworzyć nowe.
Zakładam, że podstawowym celem ewaluacji ma być ocena, jak sobie uczelnia radzi naukowo, co ma poprawić i w jaki sposób. Zatem narzędzie pozwalające uczelnianemu menedżmentowi ustalić, czy uczelnia realizuje swoją misję, jakie elementy wymagają poprawy, a co jest na przyzwoitym poziomie. Bardziej jak rachunek wyników spółki, niż miejsce w lidze piłkarskiej. Taki obraz pozwoli także na bardziej efektywne przydzielanie środków, choć nie da się przy jego pomocy zbudować systemu finansowania prostego jak budowa cepa: kategoria A dobrze, kategoria B – źle.
Osiągnięcia w danej dyscyplinie opisujemy wg trzech parametrów odpowiadających mniej więcej proponowanym w Ustawie 2.0: osiągnięcia naukowe, efekty działalności, wpływ na otoczenie. Z tym, że zamiast dotychczasowych list czasopism i skomplikowanych wyliczanek pokazujemy, jaki procent osiągnięć jednostki ma najwyższy poziom światowy, poziom światowy, poziom regionalny (A, B, C). Dla każdej dyscypliny ustalamy, jakie osiągnięcia mieszczą się w każdej z 3 grup (np. książka wydana przez OUP albo artykuł z IF milion grupa A, Zeszyty Naukowe Kolegium im. Szczawgackiego – C). To samo robimy z efektami działań i wpływem na otoczenie (ostrożnie, żeby nie okazało się, że napisanie złej strategii zagospodarowania przestrzennego kraju daje więcej, niż stworzenie dobrej strategii rozwoju gminy). Wynik ewaluacji miałby charakter opisowy, co pozwalałoby na rzetelną ocenę jakości badań, konkurentom porównanie się z liderem, tudzież ustalenie, co wymaga poprawy.
W ten sposób np. osiągnięcia Uniwersytetu Najlepszego w dyscyplinie tetrapiloktomia byłyby opisane tak:
Osiągnięcia naukowe: 30%A, 60%B, 10%C
Efekty działalności: 40%A, 40%B, 20%C
Wpływ na otoczenie: 70%A, 20%B, 10%C
Widzimy zatem, że w dyscyplinie tej uczelnia prezentuje solidny poziom, a większość badań i efektów jest wprawdzie przeciętna, ale społecznie ważka.
Uzupełniająco proponowałbym uwzględnić dodatkowe czynniki:
- proporcję pracowników jednostki reprezentujących daną dyscyplinę uwzględnionych w ewaluacji do całości kadry reprezentującej daną dyscyplinę na uczelni (jest różnica, między zespołem, w którym 90% pracowników jest czynnych naukowo, a takim, w którym 80% kadry to dydaktycy);
- sprawność mierzoną jako iloraz osiągnięć do potencjału mierzonego według zasad dotychczasowych lub
- rozwój – liczony jako różnica między wynikiem w obecnej i poprzedniej parametryzacji. Ta możliwość jest kusząca, jednak ze względu na to, że zasady ewaluacji będą optymalizowane w kolejnych latach wskaźnik ten mógłby być mało wiarygodny
Uwzględnienie pkt 1 pozwoliłoby na zróżnicowanie sytuacji uczelni badawczych, dydaktyczno-badawczych i zawodowych. Do badawczych (grupa a) zaliczanoby uczelnie, w których dorobek 80% kadry uwzględniono w parametryzacji, w grupie b uczelnie, w których dorobek 50% kadry uwzględniono w parametryzacji, w c te, których mniej niż połowa kadry została uwzględniona w ewaluacji.
Uwględnienie pkt 2 lub 3 pozwoliłoby na ocenę rozwoju danej dyscypliny na konkretnej uczelni i byłoby mierzone w 3 kategoriach 1 – największa efektywność, 2 – mała efektywność, 3 – brak rozwoju lub regres.
W rezultacje ocena ostateczna obejmowałaby wynik ewaluacji, wielkość zespołu badawczego i efektywność działania. W przypadku naszej hipotetycznej tetrapiloktomii stosowanej mogłoby to wyglądać tak:
Bb1 = średniej wielkości zespół, z przeciętnymi wynikami, ale efektywnie rozwijający się (np. budowany od zera lub podnoszący się z kryzysu) i zasługujący na wsparcie.
No i teraz starczy to tylko na przepisy i algorytmy przerobić pamiętając, że quiduid agis, prudenter agas et respice finem.
Parametryzacja ma służyć ocenie, a od oceny ma zależeć ilość kasy uzyskanej z budżetu Państwa.
Czy nie można prościej.?
Czy firmy w gospodarce podlegają parametryzacji?
Dziś z parametryzacją to jest tak, że na dole ocena okresowa pracownika ma być odzwierciedleniem parametryzacji jednostki naukowej.
Te sprawy można chyba inaczej zorganizować.
W dodatku chce się wmówić społeczeństwu, że te uczelnie dobre, które lepiej wypadają w ocenie parametryzacyjnej.
Kandydaci na studia już oceniają kierunki na uczelniach. Jedne są oblegane bardziej inne mniej. Czy to nie jest wskaźnik poziomu nauczania i zapotrzebowania rynku? Czy nie jest to dobry wskaźnik do parametryzacji jednostek? Można więc zachować liczbę studentów i średni wskaźnik oceny z matury (tylko i wyłącznie z matematyki – prawnik też musi mieć umysł ścisły – obecna ocena wymiaru sprawiedliwości wynika z tego, że umysły nieścisłe wydają wyroki w sprawach, które w sposób nieścisły pojęły) jako element finansowania kierunku, a nie uczelni czy wydziału.
Obecnie ocena chociażby wedle punktów za publikacje nie spełnia właściwej roli. Widać wyraźnie, że aktywność publikacyjna nie przekłada się na wdrożenia, a poza tym papier przyjmie wszystko. Często jest tak, że obliczenia teoretyczne nie znajdują potwierdzenia w układach rzeczywistych.
Podsumowując obecna parametryzacja i jej lekkie zmiany nie pozwolą na wywołanie silnych impulsów prorozwojowych i proinnowacyjnych. Nadal jest to mieszanie w tym samym kotle z tymi samymi składnikami i ta sama zupa wyjdzie.
I tak na marginesie.
Proponowanie adiunktom (likwidacja hab i prof konieczna) pensji poniżej średniej nie sprzyja rozwojowi innowacyjnemu kraju (wynagrodzenia kominowe w Polsce świadczą, o kolonialności, wynagrodzenia winny mieć rozkład normalny w każdej grupie zawodowej i doświadczona pielęgniarka winna mieć więcej niż początkujący lekarz – patrz jak to jest w USA).