Ustawa fair play

W poniedziałek MNiSW ma pokazać wyniki konsultacji Ustawy 2.0, co oznacza, że zobaczymy jej podrasowaną beta wersję. Ciekaw jestem, które uwagi zgłaszane w toku konsultacji zostały uwzględnione, chciałbym zobaczyć opublikowane ekspertyzy zagranicznych ekspertów będące podstawą propozycji zawartych w projekcie i mam nadzieję, że będzie to pierwszy od lat projekt, do którego uda się przekonać całe środowisko akademickie.

Reforma jest potrzebna, otwarte pozostaje pytanie o jej ostateczny kształt. Jednak już samo zmuszenie uczelni do napisania od nowa własnych statutów może przynieść dobre skutki. Uczelnie są zalewane papierologią i gonią za punktami w parametryzacji. Na żmudną, trudną i konieczną robotę przy statutach po prostu nie ma czasu. A tak nie będzie wyjścia.

Poza tym liczę na to, że ustawodawca będzie pamiętał o tym, że jeśli wprowadzamy do systemu nauki i szkolnictwa wyższego reguły rynkowe jesteśmy konsekwentni i pamiętamy, że wolny rynek to nie tylko konkurencja o prestiż i zasoby, ale także równości szans i fair play.

Moim zdaniem w ustawie powinny się znaleźć minimalne gwarancje, że w nowym systemie każda uczelnia, niezależnie od tego, czy jest okrętem flagowym, państwową uczelnią zawodową, czy niewielką uczelnią akademicką będzie miałą szansę na znalezienie swojego DNA – takiego wyprofilowania, by jak najlepiej dostosować się do swojej misji i potrzeb otoczenia. Żeby to osiągnąć wystarczy kilka prostych i znanych środków:

1 Zapewnienie uczelniom rzeczywistej i jednakowej autonomii. W tym zakresie uczelnie są równe niezależnie od ich poziomu badań, akademickiego czy zawodowego charakteru itd Dlatego za niedopuszczalne uważam różnicowanie autonomii w zależności od typu uczelni czy kategorii badawczej;

2. Zrównanie w prawach i obowiązkach wszystkich uczelni korzystających ze wsparcia publicznego. Wzorem dla przyszłych rozwiązań mógłby być KUL, będący przecież uczelnią niepubliczną zrównaną w prawach z uczelniami publicznymi. Ba, nożna nawet pomyśleć o przepisach antymonopolowych, ograniczających akademickim gigantom możliwość nadużywania swojej pozycji dominującej.

3. Rzeczywista deregulacja nie tylko w sferze statutowej. Jeśli uczelnie mają szybko reagować na potrzeby otoczenia i zmiany społeczne, muszą mieć do tego odpowiednie narzędzia. Na przykład swobodnie kształtować programy studiów bez oczekiwania na zgodę ministra, czy znajdować takie sposoby współpracy z otoczeniem, które są temuż otoczeniu potrzebne, bez zastanawiania się, czy mają one sens z punktu widzenia ewaluacji. Deregulacja może także polegać na odważnym ruchu – przeniesieniu na rady uczelni części kompetencji ministra, na przykład wydawania zgody na otwarcie kierunku studiów. Skoro mamy mieć nowy organ, dajmy mu nowe kompetencje i odciążmy ministerstwo, dla którego zatwierdzanie programów studiów Wyższej Szkoły Kosmetologii Artystycznej musi być strasznie obciążające.

4. Sensowna ewaluacja – dostosowana do poszczególnych dyscyplin i umożliwiająca rzeczywiste planowanie. Obecna mówi, jak daleko jestem od lidera. Nie uwzględnia tego, czy czynię postępy i czy czyni je lider w danej dyscyplinie. Jak można to zrobić, to temat poprzedniego wpisu.

5. Uniezależnienie ośrodków bez praw akademickich od kaprysu konkurencyjnych ośrodków. Oznacza to, że procedury awansowe powinny być skonstruowane w sposób gwarantujący brak konfliktu interesów u członków komisji i recenzentów.

6. Finanse – spora część proponowanych zmian będzie wymagała poniesienia sporych wydatków. Przykładowo, zmniejszenie pensum lektorów i instruktorów z 540h do 360 spowoduje konieczność zatrudnienia nowych pracowników. Ponieważ pensum tych pracowników zmniejsza się o 180h, na każdych dwóch już zatrudnionych lektorów lub instruktorów będzie przypadał jeden nowy. O wydatkach na staże międzynarodowe i inne takie tam nawet nie wspomnę.

7. Zlikwidowanie luki pokoleniowej. Obecnie na uczelniach przewagę ma kadra tzw „samodzielna,” z której część jest już w wieku emerytalnym lub okołoemerytalnym. Wakaty (poza sytuacją z pkt 7) pojawiają się rzadko, brakuje więc miejsca dla młodych zdolnych uczonych z doktoratami. Za chwilę może się okazać, że nawet na najlepszych uczelniach mamy szybko starzejących się profesorów, trochę adiunktów i garstkę doktorantów. Tylko w niektórych dyscyplinach lukę wypełnią cudzoziemcy. Problem więc mamy poważny.

8. Nakładanie na uczelnie i uczonych obowiązków, którym są w stanie podołać w normalnym wymiarze czasu pracy i zapewnienie im potrzebnych po temu narzędzi. Pracownicy uczelni nie są mnichami klauzurowymi, mają rodziny, które muszą utrzymać, rodziców i dzieci, którymi muszą się zaopiekować, potrzeby kulturalne itd Na to wszystko też potrzeba czasu. A przecież promując np. mobilność akademicką musimy sobie zadać podstawowe pytanie – czy młody adiunkt przenoszący się z Siedlec do Warszawy będzie w stanie wynająć za swoją pensję mieszkanie?

9. Powiązanie reformy nie ze światowymi rankingami, a potrzebami kraju i jego obywateli. 95% absolwentów uczelni nie będzie badaczami. Pójdą do pracy. Będą obywatelami, od których decyzji zależeć będzie nasza przyszłość i emerytury. Dlatego może zamiast myśleć o 10 uczelniach w pierwszej setce dowolnego rankingu pomyślmy o tym, jak tych fachowców – obywateli wykształcić? Jak nam się ta sztuka uda – reszta przyjdzie sama.

10. Budowanie systemu zza „zasłony niewiedzy” (taki test wymyślony przez jednego jajogłowego). Każdy, kto ustawę pisze albo będzie chciał ją poprzeć niech sobie wyobrazi, że po jej wejściu w życie o jego miejscu w nowym systemie zadecyduje losowanie. Może obudzić się jako rektor dużej uczelni badawczej, asystent wyższej szkoły zawodowej albo młody adiunkt uczelni pedagogicznej itd. I niech wtedy zada sobie pytanie, czy na tym nowym miejscu będzie miał szansę wykorzystać wszystkie swoje talenty, lub, jeśli wylosował stanowisko menadżerskie, zapewnić swojej uczelni pomyślną przyszłość.

3 Comments

  1. Bardzo popieram pkt 9 – gdyby został zrealizowany… Ale by go wdrożyć ta reforma musi mieć zupełnie inny kształt. Bo ona powoduje degradację średnich i mniejszych ośrodków na rzecz kilku największych, by mogły błyszczeć w rankingach. Nad zapaścią intelektualną na prowincji, którą ta reforma może wywołać, brak refleksji.

  2. Bardzo interesujące wydaje się mi się zwłaszcza reagowanie na potrzeby otoczenia. Podstawową kwestią powinna być definicja tego „otoczenia” – przecież światem akademii ma rządzić mobilność, trzyetapowość studiów wyższych miała zachęcać studentów do wojaży i zmiany swojej alma mater. Jeżeli student licencjat „zrobi” we Wrocławiu, magisterium w Warszawie, zaś studia doktoranckie rozpocznie w Gdańsku, to według jakich kryteriów te uczelnie mają oceniać potrzeby swojego otoczenia?

    Dowcipkując można wyrazić przekonanie, że w każdym stanie prawnym uczelnie są w stanie znaleźć swoje DNO.

  3. Minimalne wynagrodzenie winno być ustalone tylko dla adiunktów.
    Likwidacja habilitacji i profesury.
    Likwidacja minimum kadrowych.
    Stworzenie systemu do zwolnień nieproduktywnych pracowników w tym profesorów.
    Ostre wymagania wobec pracowników uczelni.
    Gwarancja stabilnej pracy pod warunkiem spełnienia wymogów.
    Likwidacja Katedr i Instytutów, wprowadzenie zespołów badawczych skupionych wokół lidera pozyskującego środki finansowe na projekty.
    Lider w ramach uzyskanych środków może zatrudniać osoby spoza uczelni wedle potrzeb projektów.
    Rozróżnienie pracowników na:
    – naukowiec wdrożeniowiec i publikujący – wyższy poziom
    – naukowiec teoretyk ten co tylko publikuje – niższy poziom
    Wprowadzenie wewnętrznych na uczelniach systemów motywacyjnych
    na przykład dodatkowe wynagrodzenie za bycie liderem zespołu lub na przykład dodatkowe okresowe wynagrodzenie zależne od oceny okresowej.
    Wyznaczenie przedmiotów tylko dla nauczycieli akademickich i tych wprowadzających w tematyki badawcze.

    Nie zgodzę się z podziałem absolwentów na badaczy i nie badaczy,
    Badacz jest ten kto udowadnia swoje myśli. Badaczem ma być sędzia w sądzie. Nie może on wydawać wyroków na podstawie bo mu się tak wydaje, że jest. Badaczem ma być lekarz, bo nie może ot tak sobie stawiać diagnoz, musi je weryfikować i sprawdzać. itd Badaczem musi więc być każdy absolwent i taki produkt mają wypuszczać uczelnie. Obecnie polskie uczelnie takich nie wypuszczają w ogóle, a poziom naukowca polskiego jest niezbyt wysoki.

    A ustawa 2.0 zastąpiona będzie ustawą 3.0 i autorzy ustawy 2.0 o tym wiedzą a szkoda, że nie podchodzą do ustawy 2.0 jako do wersji ostatecznej, gdyż można by już dziś pchnąć mocno naukę we właściwym kierunku.

Możliwość komentowania jest wyłączona.