8 maja Sejm zajmie się Ustawą 2.0. Jaki produkt dostaniemy na końcu, to się okaże. Wciąż jestem optymistą i wierzę, że może z tego wyjść dobra ustawa. Na razie jednak jesteśmy w zawieszeniu. Ministerstwo wierzy, że projekt ten zadziała lepiej, niż obcinanie bród bojarom przez Piotra I, najostrzejsi krytycy twierdzą, że 1 października 2018 świat się skończy, eksperci sejmowi, w tym piszący te słowa, jak to eksperci, pomarudzili, że w projektowanym systemie nie wszystko jest idealne i co nieco by trzeba poprawić. Ministerstwo, trzeba przyznać, to i owo poprawia, choć nie zawsze konsekwentnie. W tym sensie Ustawa 2.0 jest dalej owocem szerokich konsultacji społecznych. Takie częste wprowadzanie poprawek ma jednak swoje wady. Po pierwsze, trudno zachować spójność ustawy, po drugie – nawet specjaliście trudno się zorientować, który tekst jest chwilowo obowiązujący. Taki widać urok wsłuchiwania się w głos zainteresowanych.
Całość obrosła mitami, z którymi walczy w niedawnym wpisie autor bloga QUO VADIS, ACADEMIA? (QVA)Wpis ten pokazuje trudności w pracy nad ustawą, bo choć nie podzielam wyrażonego w tekście optymizmu, to jednak nie mogę zarzucić autorowi błędu. Po prostu patrzymy na ten sam problem z różnych perspektyw. Popatrzmy zatem na te mity:
- Ryzyko zdominowania rad przez układy polityczno biznesowe. Autor QVA mówi wprost – wybiera senat, więc jak wybierze głupio, to jego problem. No, niby tak, ale wybiera ludzi, których odwołać trudno, a którzy mają ustawowo zagwarantowaną możliwość przegłosowania wszystkiego. Jeśli chodzi o nieformalne naciski na uczelnię, to ten sektor jest tak zależny od otoczenia zewnętrznego, że raczej należy go chronić przed dodatkowymi wpływami. Czas pokaże.
- Nieograniczona władza rektora. Niezależnie od nieprzejrzystej procedury zgłaszania kandydatów na rektora (autora QVA ona nie martwi), to rektor przejmuje znaczną część dotychczasowych kompetencji senatu, rad wydziałów i dziekanów. Dostaje dużą władzę przy ograniczonym mechanizmie checks and balances. Dopuszczalne, ale ryzykowne. Czas pokaże, czy sprawdzi się pesymizm Actona (Power corrupts…)
- Likwidacja wydziałów – to już żonglerka słowna. Przestaną istnieć podstawowe jednostki organizacyjne uczelni, co rodzi daleko idące skutki (patrz p. 2). Tak, można je wprowadzić, ale nie będą już one podmiotami prawa administracyjnego, a władza będzie szła z góry do dołu (dziekan z woli rektora), a nie z dołu do góry (dziekan z woli wydziału). Tu też są ryzyka. Uczelnie to zespoły kreatywne, a tym najlepiej zostawić samoorganizację.
- Uniwersytety zostaną akademiami – tu też żonglerka słowna. Nie ma przepisu gwarantującego status uniwersytetu (wieczyste utrzymanie uprawnień do nadawania stopni) uczelniom istniejącym w chwili wejścia w życie ustawy. A może jest? Straciłem rachubę kolejnych zmian. Jest za to przepis, zgodnie z którym uniwersytet, który straci prawa akademickie będzie mógł dalej nazywać się uniwersytetem. Czyli być nim tylko z nazwy. O ile AGH może sobie być akademią w formie, uniwersytetem w treści, to sytuacja odwrotna jest trochę dziwna. PWSZ Ryczywół działająca pod szyldem Uniwersytet Ryczywolski będzie śmieszyć.
- Utrata uprawnień do nadawania stopni po 2021. Mit? Ewaluacja, podobnie jak parametryzacja (już wiemy, jest projekt rozporządzenia), oparta jest na staromodnym grading on the curve. Czyli najlepszy dostaje 5, najgorszy 2, nawet jak ten najgorszy miał na teście 95/100. Poza tym reguły gry ustala minister w rozporządzeniu, progi na kategorie są ustalane po zebraniu danych, można więc dostosowywać wyniki do bieżących potrzeb politycznych. Oczywiście, może się okazać, że wszyscy będziemy genialni, ale kto wie? Jeśli zasady te będą fair, to OK. Jeśli nie – mamy powody do obaw. Okres ewaluacyjny trwa, a my wciąż nie znamy zasad. Sapienti sat. EDIT: z przepisów wprowadzających wynika, że małą premię dostaną dotychczasowe czasopisma za 12 pkt.
- Zaburzony zostanie system zrównoważonego rozwoju szkolnictwa wyższego. Tu chyba inaczej, niż QVA rozumiem to pojęcie. W zrównoważonym rozwoju nie chodzi o to, że wszyscy mamy być uczelniami badawczymi. Przeciwnie, każda uczelnia powinna móc swobodnie kształtować swoją misję. Świetnymi uczelniami są Stanford i Yale, ale także Washington & Lee University czy Pomona College. Bardzo dobrą uczelnią jest Uni Sankt Gallen, choć to w zasadzie wyższa szkoła zawodowa z prawami akademickimi. Tymczasem Ustawa 2.0 daje dwa modele optymalne: uczelnia badawcza albo PWSZ. Nie ma miejsca dla niczego pomiędzy, choć ustawodawca próbuje znaleźć jakąś niszę dla uczelni badawczo-dydaktycznych.
- Mit dodatkowy – poszerzenie autonomii uczelni. Mit, bo ustawa bardzo niewiele poszerza. Autonomia organizacyjna będzie (niespodzianka) węższa, niż dziś, bo to co będzie w ustawie można spokojnie zaimplementować na gruncie przepisów obecnie obowiązujących. Być może zwiększy się autonomia finansowa (dwie dotacje zostaną zastąpione grantem blokowym), autonomia dydaktyczna dotyczy tylko dyscyplin, w których uczelnia ma kategorię A+. W dodatku zakres autonomii dydaktycznej i w zakresie nadawania stopni zależy od kategorii badawczej, ta zaś zależy od reguł gry określonych w rozporządzeniu. Tymczasem autonomię uczelni może ograniczać tylko ustawa.
Summa fecit: ten sam akt prawny, te same dane, różne spojrzenia. A my wciąż idziemy tunelem i widzimy światełko. I nadal nie wiemy, czy to wylot z tunelu, czy nadjeżdżający pociąg. Napięcie rośnie.
Post scriptum
Uprzedzając złośliwych komentatorów – tak, wiem, że z perspektywy maszynisty być może widać 2 idiotów na torze.
Do *możliwości* rzetelnej oceny projektu ustawy brakuje kluczowej informacji: kompletu projektów rozporządzeń, w tym tego najważniejszego o zasadach finansowania tego cyrku.
Sporo projektów już jest, natomiast zasad finansowania brak. I martwi mnie, że wytyczne do rozporządzeń są bardzo ramowe, a w jednym rozporządzeniu na żywca przepisano kawałki obecnej ustawy.
Więc zwracam uwagę na rozporządzenie (projekt) opisującym zasady przyszłej ewaluacji. Wydaje się, że to rozporządzenie pisze co 4-8 lat inna grupa interesów. W związku z tym żaden dziekan nie jest w stanie prowadzić racjonalnej, długofalowej polityki naukowej/naukowo-kadrowej na swoim wydziale. Pan jest prawnikiem i tego pewnie nie widzi na własnym podwórku, ale w naukach zespołowych i międzynarodowych proponowane zasady *całkowicie* zmieniają zasady gry. Jestem pewien, że to rozporządzenie narusza interesy tak wielu grup interesów, że z pewnością zostanie jeszcze nie raz zmodyfikowane zanim wejdzie w życie.
Widzę to. Wbrew pozorom dla prawa jest to szczególnie bolesne, bo nasze ścieżki publikacyjne nie idą nudnym torem Web of Science, IF, h-index itd. A reguły gry się zmieniają u nas tak, że czasem przypadkowe wyniki dają poważną zmianę w kategorii. A nowe rozporządzenie dla mojej dyscypliny oznacza akurat, że mielibyśmy zupełnie zmienić swoje praktyki publikacyjne. I to na zasadzie, że fizyk ma przestać publikować w czasopismach fizycznych, a zacząć w filozoficznych, bo też są na „f” i mają ładniejszą czcionkę.
Problem nie tkwi w samym rozporządzeniu, tylko w doborze baz danych. Dla prawa raczej mało reprezentatywnych (long story i nie na komentarz). I na przyjęciu miar, które dla prawa mają mniejszy sens, niż pomiar prędkości w furlongach na forthnight.
a, te pierwiastki przy współautorstwie już się we wcześniejszych projektach pojawiły. Z mojej perspektywy – zabójcze, bo prace interdyscyplinarne w stylu matematyka i prawo to się raczej w niszowych czasopismach pojawiają i pierwiastki będą takie, że się nie opłaca być innowacyjnym
Zgadzam się z Panem w większości poruszonych spraw związanych z niepokojem odnośnie projektu ustawy 2.0, który idzie w niekorzystnym dla nas kierunku. Chciałbym się jednak Pana spytać, jak Pan jako prawnik widzi sprawę odbierania nam obecnie praw autorskich?
Praw autorskich na szczęście nikt nam nie odbiera. Natomiast koszty uzyskania – owszem, administracja skarbowa próbuje. Co do szczegółów, to muszę wczytać się w te interpretacje. Ciekawe, czy któraś uczelnia zaskarżyła, czy dostali „podkładkę” i uszy po sobie.
Dziekan z wyboru to dziekan be znajomości prawa znajomości zarządzania człowiek istniejący w układach i poprzez to źle zarządzający wydziałem. W obecnym systemie dziekan przynosi same szkody, a ma przynosić wartość dodaną.
Co do autonomii to dziwne, że do tej pory uczelnie pod względem finansowym nie są autonomiczne, więc proszę się nie dziwić, że jeśli ktoś łoży na coś finanse nawet publiczne to chce mieć jakiś wpływ jakąś kontrolę.
Uczelnie badawcze to ukłon w stronę starych wpływów to wcześniej tak zwane okręty flagowe. Pozostanie w układzie uczelni badawczo- dydaktycznych to obecny nieefektywny układ (marnowanie środków finansowych). Powiedzmy sobie szczerze uczelnie dydaktyczne to faktyczny poziom polskich uczelni.
Panie Piotrze, tak ma Pan rację nikt nam prawa nie odbiera (przepraszam za skrót myślowy). Natomiast w sprawie kup, mimo, że w ustawie przewiduje się nas tzn. pracowników naukowo-dydaktycznych, to interpretacja przepisów wydana przez administrację skarbową de facto uniemożliwia korzystania z przywilejów ustawy.