W Rosji podobno mistrzostwa świata w piłce kopanej. Oczywiście kibicuję naszym (przeszli eliminacje, prawda?), niezależnie od tego, czy wyjdziemy poza tradycyjną meczową triadę. Nasze szanse na medalowe miejsca są mniej więcej takie, jak to, że rząd przeznaczy 2% PKB na naukę. Nawet, jeśli to możliwość czysto teoretyczna, w obu przypadkach trzymam kciuki.
Na razie jednak czekają nas dodatkowe emocje w dość hermetycznej kategorii #KonstytucjaDlaNauki. Zainteresowani kibice, kibole i pikniki tudzież zapewne kibicki, kibolki i pikniczki (?) z wypiekami na twarzy, a niekiedy bojaźnią i drżeniem patrzą na ostatnie podejście do Ustawy 2.0. Na finiszu pojawiły się protesty studenckie i zawiązał się niezwykły sojusz raczej lewicowych aktywistów z raczej konserwatywną profesurą. Po raz pierwszy od lat społeczność akademicka przypomniała sobie, że jest czymś więcej, niż trybikami w fabryce punktów i efektów kształcenia. Na legislacyjnym finiszu ujawniły się (lepiej późno, niż wcale) różnice w wizji uniwersytetu prezentowanej przez różne grupy, przepraszam za nowomowę, „interesariuszy.” Mamy więc wizję uczelni – falansteru, w którym nawet temat dzisiejszych zajęć byłby przedmiotem debaty i głosowania, uczelnię starego wzoru – dyktaturę profesorów zwyczajnych, bo tylko oni wiedzą, jak się zarządza oraz trzecią, uczelni – narzędzia konkurencji międzynarodowej, której głównym celem jest zapewnienie Polsce wysokiego miejsca w międzynarodowych rankingach. Ta trzecia na razie wygrywa.
W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że ministerstwo nauki złożyło kolejny zestaw poprawek, które tak wyczerpały sejmową komisję i legislatorów, że konieczne było przełożenie terminu głosowania nad ustawą. Część protestujących uznała, że to dowód słabości rządu i odtrąbiła zwycięstwo, jednak rząd zapewnia, że ustawa wejdzie w życie w nowym roku akademickim, a jej niemal ostateczna treść miała być od wczoraj dostępna w Internecie. Jako (rozczarowany) entuzjasta reformy spróbowałem powróżyć z fusów i pozgadywać, co może się zdarzyć. I wyszły mi takie scenariusze:
- Ustawa nie wchodzi w życie i będzie, jak było. Zmarnowaliśmy przeszło dwa lata, nie mamy kompleksowej wizji reformy, a przepisy nakierowane na wsparcie dużych i ograniczenie działalności mniejszych uczelni obowiązują nadal. Przekichane.
- Jak wyżej, tylko ministerstwo próbuje ratować sytuację wprowadzając rozporządzeniami sporą część swoich reformatorskich pomysłów. Czyli będziemy mieć wołające o reformę przepisy ustawy oraz wciśnięte w nią na siłę nowości. Też przekichane, choć może trochę mniej.
- Ustawa wchodzi w życie, ale w ramach kompromisu powycinano z niej wszystkie elementy reformatorskie. Jak w pkt. 1
- Ustawa wchodzi w życie, mniej więcej w znanym już nam kształcie, ale z poprawkami usuwającymi najbardziej wątpliwe legislacyjnie zmiany. Jak w pkt. 2, tyle że jest nadzieja, że w czekającym nam chaosie jednak da się coś zreformować.
No i nawet, jak ustawa wejdzie w życie, zostaje pytanie o to, co będzie w rozporządzeniach? Tu wszystko zależy od ministra, który może tak posterować systemem, że wszystkie uczelnie dostaną szansę na znalezienie swojego DNA i dostaniemy sprawnie działający, wielosektorowy system z trzema uzupełniającymi się grupami uczelni, jasnymi mechanizmami finansowania i oceny jakości badań i dydaktyki. Jeśli jednak urzędnicy ministerstwa będą mieli zły dzień, możemy dostać system, w którym karty są znaczone, a zwycięzcy znani od początku. Jako (rozczarowany) entuzjasta reformy liczę na to pierwsze, ale trochę contra spem spero. Próba wróżenia z fusów skończyła się tym, że filiżanka pękła, a fusy uciekły.
Nietypowy Stec, dużo zmanierowanego bla bla podanego jako myślenie.
4 wymienione niby „scenariusze”: 1/ nie wchodzi, 2/ wchodzi mimo odrzucenia rozporzadzeniami, 3/ wchodzi ale nic sie nie zmienia, 4/ wchodzi „mniej więcej w znanym już nam kształcie, ale z poprawkami usuwającymi najbardziej wątpliwe legislacyjnie”
Ujawniają powierzchowność jak typowy „(rozczarowany) entuzjasta reformy”, który tak naprawdę nie wie co w niej jest, co jest wśród takich zaskakująco częste.
Szczególnie że po aktualnych zmianach to jest projekt tak naprawdę nieznany. 400 artykułów na 200 stronach które weszły pod obrady 2 miesiace temu wciąż kryją wiele niespodzianek. Tym bardziej teraz na trzeci dzień po wybebeszeniu zmianami w połowie tych artykułów.
Jeśli ktoś mówi że rozumie co tam jest, to kłamie.
Nie ma więc żadnej możliwości wystąpienia 3 i 4. Pt 3 nie występowałby nawet gdyby przepisano obecną ustawę innymi słowami, bo upada całe orzecznictwo.
Natomiast „interesariusz” w przeciwieństwie do pozostałych wysiłków lingwistycznych w tej notce to taka nowomowa jak akcjonariusz, funkcjonariusz, mandatariusz.