Remanent strategiczny

Przez ostatnie miesiące dałem sobie spokój z pisaniem. Ogarnianie rzeczywistości pandemicznej zajęło więcej czasu niżbym chciał. W międzyczasie ministerstwo całkiem zgrabnie, zważywszy na okoliczności, poradziło sobie z dostosowaniem przepisów o nauce i szkolnictwie wyższym do uroków życia z COVID-19. Obyło się bez awantur i nikt zbytnio nie grymasił, co przy dość emocjonalnych reakcjach na gmeranie przy naszej ustawie ustrojowej jest wartością samą w sobie. Poza tym przepisy działają. Zmieniono także przepisy ewaluacyjne, którą to zmianę na razie zignoruję, żeby sobie ciśnienia nie podnieść. Poczekam na efekty kolejnej „adiustacji” najlepszej z reform i wtedy coś skrobnę.

Obecny minister właściwy w sprawach nauki zapowiedział Pakiet Wolności Akademickiej, który już na starcie wywołał dość intensywne reakcje. Pakietowi, jeśli wejdzie w fazę prac legislacyjnych, poświęcę osobny wpis. Tymczasem jednak kilka słów na gorąco o poddanym „prekonsultacjom” projekcje polityki naukowej państwa. Całość dokumentu wraz z obszernym streszczeniem jest dostępna na stronach „Forum Akademickiego.” Dokument liczy 70 stron i nie zamierzam znęcać się nad całością, skądinąd wartą przeczytania i będącą dobrym punktem wyjścia do dalszych prac. Skupię się na tym, co rzuca się w oczy przy pierwszej lekturze i chyba wymaga poprawy, a przynajmniej – przemyślenia.

Zacznę od końca – od strategicznych celów dotyczących humanistyki i nauk społecznych. Widać tu klasyczne podejście do dyscyplin „nie-praktycznych:” autorzy projektu wskazują na znaczenie liberal arts education, widzą rolę kulturotwórczą HST, ich znaczenie jako narzędzia dyplomacji kulturalnej (soft power jeśli by użyć terminologii projektu). Dość sporo miejsca poświęcono humanistyce cyfrowej, i to też jest plus. To, czego mi brakuje, to powiązanie HST z pozostałymi celami strategicznymi. Także tymi dotyczącymi nauk ścisłych, przyrodniczych czy medycyny. I nie chodzi mi tylko o klasyki, jak to, że każde z działań objętych strategią wywołuje zmiany społeczne i prawne, więc socjologowie i prawnicy będą mieli co badać. Gdzieś w tym wszystkim zapominamy, że HST pomaga także w rozwoju techniki (można zerknąć np. tutaj i tutaj), a nawet wydawałoby się odległa od HST medycyna znajduje wsparcie w humanistyce medycznej (link oraz drugi link).

Drugi problem to rola „uczelni środka” – strategia zakłada trójpodział uczelni na badawcze, akademickie i zawodowe, przy czym każdy z tych typów uczelni powinien mieć swoje własne miejsce i powinny się one uzupełniać, a nie konkurować. Pomijając bardziej lub mniej trafną terminologię wynikającą z ustawy (stygmatyzująca „zawodówka” mogłaby być np. uczelnią nauk stosowanych), jest to kierunek trafny. Pytanie jednak, jak autorzy polityki zamierzają osiągnąć swój cel, skoro równość uczelni i trójpodział istnieją tylko w sferze deklaratywnej? W rzeczywistości mamy algorytm finansowania korzystny dla uczelni badawczych i zawodowych i powoli doprowadzający „uczelnie środka” do upadku. Algorytm mówi administratorowi wyraźnie: uczelnia badawcza albo zawodowa. Na nic pomiędzy nie ma miejsca. Postulowane w strategii równoważenie misji badawczej i dydaktycznej jest zabójcze finansowo. Podobnie współpraca z najbliższym otoczeniem. Badania wykorzystane do przygotowania doskonałej strategii rozwoju gminy będą gorzej punktowane w kryterium 3 niż badania wykorzystane do przygotowania kiepskiej strategii rozwoju kraju (bada się i punktuje wpływ, nie jego jakość. Strategia, która zrujnuje kraj na pewno będzie „przełomowa”). Bycie uczelnią badawczą daje też pełną autonomię naukową i dydaktyczną. Przy obecnym systemie uczelnie środka nie są w stanie przewidzieć nawet, czy doktoranci ich szkół doktorskich obronią się na uczelni, na której zaczęli – jeśli wynik ewaluacyjnego lotto będzie niekorzystny, uczelnia musi opłacić koszty obrony w innym ośrodku, a wyniku lotto nie umie przewidzieć zapewne nawet Wróżbita Maciej (jeśli umie – proszę o kontakt). O takich drobiazgach, że konieczność uzyskiwania zgody ministra na otwarcie kierunków (norma przy uczelniach zawodowych i sporej części akademickich) sprawia, że nie można reagować szybko na potrzeby rynku, nawet nie wspomnę. Mając do wyboru uczelnię naprzeciwko, która musi uzyskać zgodę ministra albo Uniwersytet Wielkomiejski, który jest w stanie utworzyć studia bez tej zgody, przedsiębiorca wybierze tę ostatnią, bo szybciej i bez szarpaniny. Itp. itd.

Trzeci i ostatni w tym wpisie problem to analiza SWOT – autorzy projektu polityki wyraźnie czytali materiały promocyjne MNiSW i w nie uwierzyli. W Ustawie 2.0 wg. strategów wszystko działa tip – top, a jeśli ktoś jest czemuś winien to same uczelnie i uczeni. Władza publiczna nie odpowiada za nic i do niczego co jest w części W się nie przyczyniła. A że problem jest, to widać np. jeśli się spojrzy na ranking instytucjonalny SCIMAGO 6 najlepszych polskich uniwersytetów radzi sobie nieźle badawczo, natomiast od pewnego momentu jeśli chodzi o innowacyjność i oddziaływanie na otoczenie jest delikatnie mówiąc obsuwa.

Czyli spowodowany parametryzacją sukces w części badawczej prawdopodobnie ma swoją cenę w 2 pozostałych sektorach. To jest ranking, a nie badania. Głowy za poprawność tych rysunków nie dam, ale gdybym był planistą zacząłbym mocno sprawdzać, czy na pewno świat Ustawy 2.0 jest tak piękny, jak się z perspektywy Centrum wydaje. Bo wg. stosowanej przez SCIMAGO metodologii badawczo jesteśmy OK, za to leżymy jeśli chodzi o innowacyjność – badania nie pojawiają się w opisach patentowych, patentów też niezbyt wiele zgłaszamy (bywało lepiej, więc to nie problem uniwersyteckiego a nie technicznego profilu uczelni), a jeśli chodzi o oddziaływanie społeczne liczone wielkością „cytowań” w mediach społecznościowych, odnośników do materiałów na stronach uczelni itp. itd. to leżymy. Czy jest to wpływ słabego marketingu (te „społeczne” miary to po części to), czy deprecjacji patentów w ocenie parametrycznej/ewaluacji czy innych przyczyn to nie wiem, choć chciałbym się dowiedzieć.

Summa: dostaliśmy dokument, który warto przeczytać, i nad którym warto pracować. Na pewno warto też przemyśleć to, czy stan faktyczny przyjęty jako punkt wyjścia do analizy SWOT został ustalony poprawnie. Autorowi każdego pomysłu wiara w jakość własnego dzieła zaćmiewa wzrok. Dlatego w nauce mamy recenzentów, a w sztuce krytyków. Być może i przy strategii przydałyby się obok zespołu optymistów jeszcze dwa – pesymistów działających jako adwokaci diabła i realistów, którzy spróbują określić maksimum tego, co możemy osiągnąć przy takich zasobach jakie mamy?

EDIT: wykresy zniknęły, bo WordPress pchał je w dziwne miejsca