Ewaluacyjny półmetek

W te wakacje przymusowe półkolonie organizuje nam Ustawa 2.0. Zamiast tradycyjnie zużyć okres wolny od zajęć na czytanie, pisanie, tudzież myślenie o tym, za co dostajemy Punkty przez „P” duże i punkciki przez „p” małe finiszujemy z nowym prawem wewnętrznym naszych fabryk intelektu. I ta akurat część imprezy budzi moje zrozumienie, jeśli nie sympatię. Gdyby nie Ustawa 2.0, nikt by się nie rzucił robić gruntownej reformy ustroju uczelni. A ten, po kolejnych „reformach ostatecznych” miał dość patchworkowy kształt.

Oderwawszy się od (pasjonującej, naprawdę) lektury kolejnych wersji projektów kolejnych regulaminów postanowiłem zerknąć, co dzieje się na niwie parametryzacji, przechrzczonej ostatnio na ewaluację. Long story short – mamy ciekawie, bo:

  • lista wydawnictw punktowanych już jest, ale nie ma jeszcze zasad jej modyfikacji, a parę ważnych dla HS wydawnictw jakoś się na niej nie znalazło,
  • lista czasopism  punktowanych podobno już jest, a ministerstwo zapowiada, że ogłoszona będzie jeszcze w lipcu.
  • nie mamy żadnych wskazówek, ani tym bardziej obiecanych badań pilotażowych, dotyczących kryterium 3 ewaluacji
  • w międzyczasie wszyscy kombinują jak  konie pod górkę, żeby wypaść jak najlepiej w ewaluacji. Kreatywna księgowość obejmuje już nie tylko spółdzielnie pracy pisarskiej, przerabianie chemików na prawników, czy produkowanie kolejnych certyfikatów wpływu na otoczenie przypominających „chodzącą” po uczelniach przy poprzedniej ewaluacji umowę użyczenia technologii produkcji guana, ale nawet obrót chłopami pańszczyźnianymi, pardon, uczonymi nie nadążającymi za reformą i zsyłanie ich do egrastulów dydaktyki.

Nowa ewaluacja wpływa na to, jak będzie wyglądać życie akademickie, i to bardziej, niż się jej autorom wydaje. Arbitralnie skonstruowany wykaz wydawców sprawia, że publikowanie w wydawnictwie znanym wszystkim prócz ministerstwu staje się nieopłacalne, a wydawnictw takich trochę jest. Uczony publikujący w lokalnym wydawnictwie będzie tak samo traktowany, jak ten, co pisze dla Springer Nature. Rektorzy dostaną w ten sposób mocny bodziec do kontynuowania praktyki polegającej na zachęcaniu pracowników do wydawania książek tylko w lokalnym wydawnictwie, bo  przecież nie ma różnicy. Czas trwania procesów wydawniczych sprawia, że skutki przerzucenia się przez autorów na publikowanie u wydawców poziomu II zobaczymy pewnie najwcześniej w następnej ewaluacji. To samo, jeśli chodzi o dyscypliny, w których publikowanie w czasopismach na SCOPUS i WoS nie jest naturalną ścieżką. Już teraz możemy zaobserwować procesy optymalizacyjne – nie interesuje nas, czy problem badawczy jest ciekawy, tylko czy damy radę szybko opublikować tekst i to za grube punkty. Nie, nie narzekam, pisanie w głównym nurcie jest tym, co robi większość uczonych, tylko jeśli instytucjonalizujemy ten proces, to nie spodziewajmy się przełomowych rezultatów. No i stawiam dolary przeciwko orzechom, że znów okaże się, że w kryterium 1 mamy wszyscy podobne wyniki, więc decydować będzie nieco przypadkowe kryterium 2 i będące zagadką kryterium 3. Jest zatem ryzyko, że wyniki najnowszej ewaluacji będą niemiarodajne. Istnieje więc ryzyko, że po raz kolejny dostaniemy wyniki w systemie GIGO – garbage in, garbage out.

I nie, nie uważam, że jest to tragedia i katastrofa, choć wolałbym, żeby los mojej jednostki nie zależał od czyjegoś kaprysu i rzutu kośćmi. Przewidziany w Ustawie 2.0. mechanizm ewaluacyjny nie jest zły, będzie jednak wymagał, co się pewnie za chwilę okaże w praniu, korekt. Nadal uważam, że nadaje on się do oceny zbiorowości, choć nie pojedynczych uczonych, i że jest on względnie sprawiedliwy, choć nie idealny. Najpoważniejsza wada jest widoczna w tej ewaluacji – gramy w ciemno i nie wiemy, czy sensownie. Drugą zobaczymy nieco później –  uzależnienie praw akademickich od kategorii badawczej jest niebezpieczne. O ile w 2021 może się okazać, że np. 70/100 daje B+, to za cztery lata nawet uzyskany przez daną jednostkę wynik 80/100 może być już niewystarczający i grozić spadkiem do kategorii B. Pytanie, czy taka kara należy się nie za to, że prowadzimy złe badania, tylko za to  że inni poszli do przodu trochę szybciej niż my? Czy sportowca, który na zawodach pobił nie tylko rekord życiowy, ale i wyrównał rekord polski pozbawimy stypendium sportowego, bo nie zdobył rekordu świata?

Na półmetku widać także dwie inne rzeczy, chyba także ważne.

Po pierwsze, rezygnacja z obowiązkowego doktoratu i habilitacji sprawia, że system ewaluacyjny (ocena w ramach dyscyplin) przestaje być uzupełniany przez indywidualną ocenę dorobku. Pozbawiliśmy się w ten sposób mechanizmu pozwalającego sprawdzić, czy uczelnia w należyty sposób dba o rozwój zawodowy pracowników (jeśli uzyskiwali stopnie w terminie, to raczej tak, jeśli większość adiunktów powinna była uzyskać habilitację dekadę – dwie temu, to z systemem zarządzania zasobami ludzkimi jest coś nie tak), tudzież korygowania mechanicznego systemu przyznawania kategorii badawczych przez ocenę ekspercką indywidualnego dorobku. Korygowania, bo jeśli pomiędzy obydwoma systemami są zbyt duże różnice, może to znaczyć, że jeden z nich lub oba są wadliwe.

Po drugie, wspomniane na wstępie przesuwanie pracowników na etaty dydaktyczne będzie nowym wskaźnikiem tego, jak swoją rolę widzą poszczególne uczelnie. Procent kadry uwzględnianej w liczbie N pokaże nam, które z nich mają profil głównie badawczy, które bardziej dydaktyczny, a które – mieszany. Przy okazji okaże się, że prościej będzie pozwolić uczelniom samodzielnie zgłaszać dowolną liczbę pracowników do ewaluacji i ewentualnie zaryzykować wyższą kategorię w zamian za niższą subwencję, niż utrzymywać obecny system oświadczeń. Działa za granicą, zadziała i u nas. Taki system proponowałem zresztą wcześniej w jednym z postów.

Resztę zobaczymy lada dzień, jak ministerstwo opublikuje listę czasopism oraz wytyczne dotyczące kryterium 3.